── Aurora wysiadaj z tego cholernego samochodu! ── moja matka syczy, jej głos jest niski i jadowity, gdy wpatruje się w moją głowę.
── Nie. ── wzruszam ramionami, krzyżując je i odwracając się do przodu. Kobieta pozostaje na zewnątrz mojego siedzenia pasażera, drzwi są szeroko otwarte, wpuszczając wszystkie podróżne wiatry, które kłują moją skórę surowo, ale nadal nie ustępuję.
── Auroro, nie zawstydzaj mnie tutaj. Ward był na tyle uprzejmy, że pozwolił ci zostać. ── powiedziała.
── Cameronowie to Snoby. To najbardziej zwariowane Snoby, jakie można spotkać-
── Też jesteś Snobem! ── krzyczy moja matka, a ja drżę słysząc warknięcie w jej głosie, nieprzyzwyczajona do tego, że wcześniej na mnie krzyczała. Wpatruję się w nią, nic nie mówiąc, a ona jęczy. Jej oczy na chwilę się zamykają, gdy opiera się o drzwi, by się podeprzeć.
Wcale nie byłam Snobem.
── To tylko na krótką chwilę; wrócę, zanim się zorientujesz, ale teraz Aurora, musisz wysiąść z samochodu i wejść do domu. ── przełykam supeł w gardle, patrząc na nią, a pragnienie, by po prostu na nią krzyczeć, narasta we mnie.
── Proszę. ── błaga, a ja pomimo tego, jak desperacko chciałam być zła, małostkowa i walczyć z nią, widzę tylko, jak bardzo jest zmęczona i jak bardzo zeszczuplała. Przygryzam policzek, gdy moje ręce szybko odpinają pas i ignoruję jej uśmiech, gdy wysiadam z samochodu, a moje buty chrzęszczą o żwir na podwórku.
── Dziękuję. ── szepcze, jej dłoń dotyka mojego ramienia, ale ja odsuwam się, bez słowa podchodząc do bagażnika, by zabrać swoje rzeczy.
Widzę jej głębokie zmarszczenie brwi i w chwili, gdy otwiera usta, by się odezwać, milknie i oboje patrzymy w górę, by zobaczyć Warda Camerona idącego w naszą stronę, ze zachwycającym się uśmiechem.
── Caroline. ── wita się, całując z czułością policzki mojej matki, ale jej ciało wydaje się zbyt sztywne, by można je było uznać za naturalne ── Cieszę się, że ci się udało.
── Dziękuję, Ward. ── uśmiechnęła się z wdzięcznością w oczach ── Doceniam, że przyjąłeś Aurorę w tak krótkim czasie.
── To żaden kłopot, mój dom jest zawsze otwarty dla ciebie i twojej rodziny, Caroline. Daniel chciałby, żebym się wami zajął, kiedy on nie może. ── Ward marszczy smutno brwi, a moje gardło wydaje się zaciskać na wspomnienie imienia ojca. Twarz mojej matki odzwierciedla moją, zamykając się i mrugając resztkami szczęścia.
── Dziękuję, że mnie pan przyjął, panie Cameron. ── mruczę, zdobywając się na napięty uśmiech. Mężczyzna kiwa głową, jego stara, ale przystojna twarz wykrzywia się w pocieszający uśmiech.
── Wystarczy Ward. Mieszkasz pod moim dachem, jesteś teraz praktycznie rodziną. ── mówi, a ja chichoczę lekko, odpuszczając sobie riposty i zamiast tego odwracam się do bagażu, przewracając oczami na myśl o tym, że kiedykolwiek będę jak rodzina dla takich jak Rafe i Sarah Cameron.
Z grymasem wyciągam walizkę z bagażnika, po czym zamykam tylne drzwi i podchodzę do mamy i Warda, którzy wydają się być pogrążeni w rozmowie. Szybko się zrywają i naklejają na swoje twarze pospieszne uśmiechy, gdy moje kroki zbliżają się do nich, a ja staram się nie okazywać swojej ciekawości.
Moja mama oddycha spokojnie, a ja pozwalam jej się przytulić, rozkoszując się uczuciem jej ramion wokół mnie i słodkim, kobiecym zapachem jej perfum. Całuje mnie w czoło dłużej niż zwykle, i nawet gdy mnie puszcza, wyczuwam niechęć w jej ruchach.
CZYTASZ
Blue | Rafe Cameron | TŁUMACZENIE PL
Fanfiction❝𝐣𝐞𝐬𝐭𝐞ś𝐦𝐲 𝐭𝐚𝐜𝐲 𝐬𝐚𝐦𝐢, 𝐧𝐚𝐰𝐞𝐭 𝐣𝐞ś𝐥𝐢 𝐭𝐞𝐠𝐨 𝐧𝐢𝐞𝐧𝐚𝐰𝐢𝐝𝐳𝐢𝐬𝐳❞ Aurora Huntington nigdy go nie rozumiała. Nigdy nie rozumiała jego okrucieństwa, arogancji, ani jego samouprawnienia jako Snob, ale wiedziała, że nienawidz...