Wpadłam do swojej komnaty jak poparzona, wiedząc, że mam tylko godzinę na przygotowanie się. To przecież zdecydowanie za mało! Do tego nie miałam pojęcia, kiedy ten dzień tak szybko zleciał.
– Olivia, jesteś tu? Czy mogę liczyć na twoją pomoc? Co ja mam na siebie ubra... – zatkało mnie. Na beżowym manekinie wisiała olśniewająco śliczna, biała, koronkowa suknia. Wyglądała jak z rysunków w bajkach dla dzieci, jak marzenie, jak piękny sen, z którego nie chcę się obudzić.
– Jest piękna, prawda? – spytała retorycznie Olivia, patrząc na to cudo z zachwytem. A ja poczułam się, jakbym dostała obuchem w łeb. Zrobiło mi się słabo. Dotarło do mnie.
– To nie jest na dzisiaj, prawda? – szepnęłam niemrawo i podparłam się o kant łóżka. Poczułam jak mój żołądek zaciska się, kurczy do wielkości orzecha włoskiego.
– Jak to nie? Przecież to dzisiaj jest wielki dzień! Specjalnie siostra Jego Wysokości przybyła, aby móc świętować ślub brata – odpowiedziała ochoczo, mówiła z zachwytem, ekscytacją, a ja o mało nie wylądowałam na podłodze.
To miało być zwykłe przyjęcie, zwykła gala. Miałam się obyć z tym wszystkim, miałam mieć czas. Gdzie jest mój czas? Co za kłamca i manipulant, i krętacz, i...
– Czy wszystko w porządku? Zbladłaś. Może zawołam medyka? – Dziewczyna podeszła do mnie i troskliwie pomogła mi usiąść. W odpowiedzi na jej pytanie pokiwałam głową. Miałam nadzieję, że pozbędę się jej najszybciej jak tylko się da.
Gdy tylko Olivia opóściła pokój, gwałtownie wstałam, przyprawiając się o bolesne zawroty głowy. Modliłam się, aby tylko nie runąć na ziemię i bez dłuższego namysłu, który nie był mi wtedy potrzebny, rzuciłam się w stronę drzwi. Chwyciłam za klamkę.
Z impetem oberwałam drzwiami, które dosłownie zwaliły mnie z nóg. Odbiłam się od nich niczym piłeczka pingpongowa od rakietki. Mój nos pulsował, mój pośladek nabawił się wielkiego siniaka na pół biodra i chyba zdarłam sobie właśnie łokcia w starciu z podłogą.
– Co do cholery... – wrzasnęłam, próbując pozbierać swoje poobijane ciało i myśli z parkietu. W odpowiedzi usłyszałam niski basowy śmiech, Maxon najwyraźniej naprawdę cudownie się bawił, nabijając się z sieroty leżącej na ziemi.
– Wstawaj – mówiąc to podał mi silną dłoń i pomógł wstać na cztery litery. Otrzepałam się i spojrzałam na niego. Jego twarz zdobił piękny szeroki uśmiech, a błękitne oczy błyszczały z rozbawienia.
To było takie śmieszne. Kuźwa, masz się, z czego śmiać.
– Co cię tak bawi?
– Nic mnie nie bawi – odparł i wzruszył ramionami. Jego rysy momentalnie się zmieniły, okryła je rzetelnie dopracowana maska pełna chłodu i obojętności. Normalnie mistrz. – Czemu nie szykujesz się? Zostało mało czasu.
– Okłamałeś mnie.
– Nie kłamałem, po prostu oszczędziłem ci szczegółów i... nerwów.
– Nie zrobię tego – powiedziałam i spojrzałam smutno w jego oczy. Zebrałam całą powagę, aby wypowiedzieć te słowa, ale on praktycznie nie zmienił swojego wyrazu twarzy. Spodziewał się tego. – To za szybko, ja nie jestem gotowa.
– Nigdy nie będziesz gotowa – wyszeptał i zbliżył się do mnie, zachował się dziwnie, tak inaczej. Byłam przekonana, że właśnie ubrał kolejną maskę i próbuje ze mną innej sztuczki. Jego wzrok powędrował na górę i spotkał się z moim, następnie zszedł w dół w kierunku moich ust. Poczułam się nieswojo. – Nie mamy tyle czasu.
CZYTASZ
Przysięga: Złota Klatka
Teen Fiction" - Dziecko... przysięgnij - szepcze. Nie ma już siły mówić głośniej. Dech w piersiach mu zapiera, traci ostatni oddech. Powieki mu opadają. Maszyny nieustannie piszczą. Zegar wybija dwunastą w nocy. Dziecko dusząc się łzami, mówi: - Przysięgam. Gwa...