Dwudziesty drugi lipca. Pomimo wczesnej, lub późnej godziny, zależy jak na to spojrzeć, nie mogłam już zasnąć. Zdecydowałam się więc, że pojadę do niego obejrzeć wschód słońca.
Przebrałam się w czyste, świeże ubrania, po czym założyłam na siebie jego starą, czarno białą kurtkę z czerwonymi elementami, w której kiedyś jeździł. Włosy rozpuściłam i rozczesałam, a do termosu zrobiłam sobie kawę. Dolałam tylko kapkę mleka i włożyłam do plecaka, po czym dołożyłam tam także dwie butelki Sake.
Powoli zeszłam na dół, założyłam kask, po czym wsiadłam na motocykl. Stęskniłam się za nim. Zgasiłam światła, wyjechałam, po czym zamknęłam bramę którą otworzyłam w międzyczasie.
Wzięłam jeszcze kilka głębokich oddechów próbując przywołać na twarz uśmiech. W ten dzień zawsze byłam przygnębiona. W końcu wsiadłam na maszynę i pojechałam do niego, podświadomie jadąc dłuższą trasą. Jakbym chciała odwlec spotkanie lub zbyt się stresowała.
Ulice były niemal puste, tylko gdzieniegdzie widziałam jeszcze ludzi wracających z imprez bądź idących tak wcześnie do pracy. Niebo było prawie bezchmurne, a słońce już wychodziło ponad horyzont. Nie zdążę, nie było szans. No trudno. Dźwięk silnika pieścił moje uszy, a powiew wiatru czułam na skórze pomimo kurtki.
Po drodze zatrzymałam się jeszcze w całodobowej kwiaciarni, której istnienie odkryłam ponad rok temu. Miła starsza pani, gdy tylko mnie zobaczyła, wręczyła mi dwa bukiety kwiatów. Dokładnie takie, o jakie zawsze prosiłam. Dałam jej odliczone zawczasu pieniądze, podziękowałam i pożegnałam się, po czym pojechałam dalej.
Na miejsce dojechałam chwilę później i zaparkowałam przed bramą starego cmentarza. Zdjęłam kask, który wcisnęłam do plecaka, po czym przeczesałam palcami włosy. Nie lubił, gdy były poplątane albo spięte, chyba, że to on robił mi fryzurę.
Pomimo jasnego nieba, tu i tak zdawało się być ponuro i mrocznie. Powoli wpuściłam i wypuściłam powietrze z ust. Rozejrzałam się dookoła patrząc, czy nikogo oprócz mnie tu nie było.
Pusto. Ani żywej duszy.
Weszłam powoli na teren cmentarza, a moje serce przyspieszyło. Kroki moich butów rozchodziły się echem po przestrzeni pełnej grobowców jak zawsze przyprawiając mnie o ciarki. Bez zastanowienia ruszyłam trasą, którą przemierzałam już setki razy. A dokładnie sto dwadzieścia osiem razy. Dziś był sto dwudziesty dziewiąty.
Do końca pierwszego miesiąca przychodziłam tu codziennie. Później, po dwa razy w tygodniu. Od poprzedniego stycznia zaczęłam przychodzić tu co tydzień, zawsze w sobotę, a od tego roku ciocia Mira namówiła mnie, żebym przychodziła tu tylko raz w miesiącu. Według niej miało to złagodzić mój ból.
Sama przyjeżdżała tu co rok, a w domu modliła się przy małym ołtarzyku. Wyprowadziła się już po kilku tygodniach do Nagahamy, bo wszystko tu przypominało jej o synu i nie była w stanie tego znieść.
Ja tymczasem podeszłam do zimnego, marmurowego nagrobka i przeczytałam doskonale znany mi, wygrawerowany na nim napis.
„Xavier Kenji Lucero 31.10.1990–22.05.2017それは人生の終わりではありますが、愛の終わりではありません。"
Sama miałam ochotę dopisać tam tysiące, jak nie miliony słów w każdym istniejącym języku. Cytat znajdujący się pod jego imieniem znalazłam kiedyś w jednym z notatników w jego pokoju, gdy ten leżał otwarty na podłodze. „To koniec życia, ale nie koniec miłości."
Spojrzałam na stojący obok nagrobek należący do Rei. Chcieli być obok siebie już na zawsze i tak właśnie się stało. Nie zostali pochowani w rodzinnych grobowcach, lecz tu, z boku. Razem. Na jej nagrobku znajdowała się ta sama fraza. Miałam wrażenie, że została stworzona specjalnie dla nich.
CZYTASZ
Last Race #1 [ ZAKOŃCZONE]
RomanceYuki, a tak właściwie Valentine Lucero to młoda królowa driftu mieszkająca w Japonii. Wraz ze swoją ekipą, którą nazywa rodziną wygrywa praktycznie każdy wyścig. Wszystko byłoby idealnie, gdyby do Tokio nie przyleciał hiszpan, Azrel Wilcox wraz ze s...