XXII Podwójne standardy

640 51 56
                                    

Miałam wrażenie, że tonę. Zapadam się w otchłań bez dna, nabierając w płuca powietrza, którego już za chwilę mogło mi zabraknąć. Odsunęłam się od drzwi w nadziei, że Maurice jednak uwierzy w to, że się przewidział. Jak najciszej potrafiłam; zbiegłam w dół, nie zwracając uwagi na ból, jaki mi przy tym towarzyszył. Mijając pionka Michaela, zawahałam się, ale ostatecznie przyłożyłam palce do jego szyi w poszukiwaniu pulsu.

Kiedy tylko go wyczułam, odetchnęłam z ulgą i wyciągnęłam z jego kieszeni klucze. Stanęłam przed drzwiami naszej tymczasowej celi i już za moment ujrzałam puste pomieszczenie.

– Vince? – szepnęłam zdezorientowana. – Gdzie jesteś?

Vincent wyszedł zza ściany powolnym krokiem. W dłoni miał szklane odłamki witrażu, na których widok przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz. Kiedy ujrzał mnie całą i bezpieczną, ulga zawładnęła jego ciałem. Upuścił szkło, a to odbiło się hukiem o beton.

– Jeśli oni mnie nie zamordują, to przysięgam, że stanie mi przez ciebie serce – oznajmił.

Miałam ochotę się uśmiechnąć, ponieważ naokoło wyznał, że mu na mnie zależy.

– Byłabym zaszczycona – a to był mój sposób na wyznanie moich uczuć. Vince wyszedł na korytarz i ujrzał nieprzytomnego mężczyznę. Odwrócił się do mnie powoli i choć napuchnięta twarz utrudniała mu wyrażanie emocji, jego oczy krzyczały o wyjaśnienie. – Oddycha, więc może się za niedługo obudzić. Musimy się sprężyć. Jesteśmy w opuszczonej katedrze, a na górze jest Michael i Maurice Evans.

Vince odwrócił się nagle w moim kierunku, co zakończyło się jęknięciem z bólu.

- Ostrożnie – upomniałam go.

- Widzieli cię?

- Maurice chyba tak, ale nie mam pewności – mruknęłam. – Nie ma żadnego innego wyjścia, musim...

- Peter! – męski krzyk odbił się od ścian holu.

Odskoczyliśmy jak poparzeni za ścianę, co było bezsensowne. Osoba, która nawoływała Petera, musiała go tak czy siak zauważyć.

- Kurwa.

Usłyszeliśmy krótki bieg w dół, którzy przyprawił mnie o przyspieszenie tętna, ale nagle ustał po chwili. Vincent wychylił się zza ściany, a ja jakby to miało w czymkolwiek pomóc – trzymałam go za koszule. Odwrócił się z powrotem i pokazał dwa palce przy szyi, co znaczyło, że mężczyzna sprawdza, czy wspomniany nieprzytomny Peter żyje. Rozległ się kolejny trzask i kilka rytmicznych uderzeń. Nastała cisza, musiał wyjść. Nie potrwało to jednak długo, ponieważ już po chwili drzwi kolejny raz się otworzyły, a po schodach zaczęło biec kilka osób. Zanim się obejrzeliśmy, trzech mężczyzn wyskoczyło zza ściany, a nam oprócz kilku zadanych ciosów, nie udało się ich powstrzymać.

Kolejne uderzenie w brzuch sprawiło, że upadłam z trzaskiem na podłogę. Kątem oka widziałam Vincenta. Klęczał, a jego ciało wyginało się na boki po każdym ciosie zadanym przez mężczyzn. Był w takim stanie, że nawet nie potrafił unieść ręki, aby się obronić przed kolejnym. Krzyczałam z bólu, ale również z rozpaczy, aby go zostawili. Nic sobie z tego nie robili, jakby mnie tam wcale nie było. Kolejny raz ktoś szarpnął moim ciałem w efekcie czego uderzyłam głową o beton. Powieki zamykały mi się i otwierały na przemian, jedyne na co miałam ochotę to zasnąć.

Ból zdawał się już nie być takim strasznym.

– Dość – zagrzmiał męski głos. – Na górę z nimi.

Ktoś mnie podniósł, czułam ciepło czyjegoś ciała. Wspinałam się w stronę światła, przyklejona do czyjegoś torsu. Nagle otulił mnie chłód posadzki, na której mnie ułożono, ale i on nie przyniósł ukojenia obitego ciała. W końcu zasnęłam, a kiedy wybudziłam się kolejny raz, w kościele panował półmrok, rozświetlony pojedynczymi świecami.

Wyszeptać kłamstwo // druga część dylogii SzeptaćOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz