19. Maldita foto

1K 39 58
                                    

Ludzie wiedzą gdzie znajduje się granica ich wytrzymałości i wiedzą też kiedy jej nie przekraczać. Trzeba być głupim, by pozwolić na jej naruszenie. W tym wypadku stawiałam ją ponad wszystko, nawet ponad to, że ten samolot nie ruszy z płyty lotniska.

– Nie będę z nim siedzieć!

– O masz. Bachor na pokładzie. – zrezygnowany Jorge machnął, na to wszystko ręką.

Cały ten cyrk został zapoczątkowany dzień wcześniej na ostatnim treningu przed wyjazdowym meczem z Celtą de Vigo. Ale od początku.

Moje stopy stykają się z progiem Ciutat Esportiva w momencie, gdy do sesji treningowej pozostała godzina, a to wszystko po to, by przygotować potrzebne przedmioty. To popołudnie jest pełne wrażeń, a pierwszą tego oznaką jest duma z jaką odnosi się sam trener. Powód tegoż stanu ma swoją nazwę, a mianowicie "starcie z madridismo". Słowa jakie ze mnie wypłynęły na wieczornej gali dodały trenerowi skrzydeł. W mojej wypowiedzi widział szacunek, ale i ostrożność. Zdążył mnie też pochwalić za krótkie przytyki jakie udało mi się wysłać w stronę przeciwników. Pochwałę dostaję także od całego sztabu, a nawet i od Prezydenta klubu, który pogratulował mi opanowania

W pełni radości przeprowadzam ćwiczenia, nawet od czasu do czasu rzucam żarcikami z zawodnikami, a z jednym, jak to zwykle bywa obrzucam się obelgami. Nikt nawet nie interweniuje, najwidoczniej każdy tutaj zdążył się przyzwyczaić do naszej wzajemnej nienawiści. O ile jej siła była taka sama jak na początku. No bo jak nazwać to, że ten pajac w czystej postaci, jak gdyby nigdy nic taszczy za mną sprzęt? Jakiekolwiek protesty spaliły na panewce w chwili, gdy gwiżdżąc po prostu mnie wyminął. 

– Gdzie, to postawić?

– Pod ścianą. – wskazuję na owe miejsce i chwytam za pudełko będące na drugiej półce regału. Stojąc na palcach i sięgając ledwo co swoją dłonią próbuję zabrać stamtąd małe piłeczki.

– Daj.

– Nie trzeba. Poradzę sobie.

– Laleczko, nie dyskutuj.

– Zarozumiały kretynie, odsuń się. – chwyta za rąbek – Gavira!

– Już prawie.

– Zostaw.

I wtedy następuje, to czego obawiałam się najbardziej. Wszystko spada na mnie bezwładnie, raniąc mnie przy tym w rękę. Z ust wydobywa się cichy syk spowodowany promieniującym bólem.

– Patrz co zrobiłeś! – wskazuję na porozrzucane rzeczy.

– To nie jest teraz ważne. Pokaż.

– Weź mnie nie dotykaj! – wymijam go próbując rozmasować obolałe miejsce.

– Laleczko.

– Odczep się. Chcesz pomóc? To weź, to poukładaj! – wychodzę na zewnątrz z grymasem na twarzy.

– Słońce?

– Nie mów do mnie. Mam po dziurki w nosie Twojego kumpla!

– Nic nie zrobiłem! – wspomniany chłopak materializuje się za moimi plecami.

– Ach nie? – wychylam się, by dojrzeć bajzel w składziku – Czyli te wszystkie rzeczy porozrzucały myszy ogromnych rozmiarów?!

– Czemu na mnie wrzeszczysz?!

– Bo to Twoja wina zarozumiały kretynie!

– Moja?! Gdybyś nie udawała samowystarczalnej nie doszło by do tego!

I ten dzieciak ma czelność zrzucać na mnie winę? Też mi coś. Fuknęłam rozdrażniona unosząc zranioną kończynę do góry.

– Mam złamaną rękę!

We are a team | Pablo Gavi PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz