Ludzie wiedzą gdzie znajduje się granica ich wytrzymałości i wiedzą też kiedy jej nie przekraczać. Trzeba być głupim, by pozwolić na jej naruszenie. W tym wypadku stawiałam ją ponad wszystko, nawet ponad to, że ten samolot nie ruszy z płyty lotniska.
– Nie będę z nim siedzieć!
– O masz. Bachor na pokładzie. – zrezygnowany Jorge machnął, na to wszystko ręką.
Cały ten cyrk został zapoczątkowany dzień wcześniej na ostatnim treningu przed wyjazdowym meczem z Celtą de Vigo. Ale od początku.
Moje stopy stykają się z progiem Ciutat Esportiva w momencie, gdy do sesji treningowej pozostała godzina, a to wszystko po to, by przygotować potrzebne przedmioty. To popołudnie jest pełne wrażeń, a pierwszą tego oznaką jest duma z jaką odnosi się sam trener. Powód tegoż stanu ma swoją nazwę, a mianowicie "starcie z madridismo". Słowa jakie ze mnie wypłynęły na wieczornej gali dodały trenerowi skrzydeł. W mojej wypowiedzi widział szacunek, ale i ostrożność. Zdążył mnie też pochwalić za krótkie przytyki jakie udało mi się wysłać w stronę przeciwników. Pochwałę dostaję także od całego sztabu, a nawet i od Prezydenta klubu, który pogratulował mi opanowania
W pełni radości przeprowadzam ćwiczenia, nawet od czasu do czasu rzucam żarcikami z zawodnikami, a z jednym, jak to zwykle bywa obrzucam się obelgami. Nikt nawet nie interweniuje, najwidoczniej każdy tutaj zdążył się przyzwyczaić do naszej wzajemnej nienawiści. O ile jej siła była taka sama jak na początku. No bo jak nazwać to, że ten pajac w czystej postaci, jak gdyby nigdy nic taszczy za mną sprzęt? Jakiekolwiek protesty spaliły na panewce w chwili, gdy gwiżdżąc po prostu mnie wyminął.
– Gdzie, to postawić?
– Pod ścianą. – wskazuję na owe miejsce i chwytam za pudełko będące na drugiej półce regału. Stojąc na palcach i sięgając ledwo co swoją dłonią próbuję zabrać stamtąd małe piłeczki.
– Daj.
– Nie trzeba. Poradzę sobie.
– Laleczko, nie dyskutuj.
– Zarozumiały kretynie, odsuń się. – chwyta za rąbek – Gavira!
– Już prawie.
– Zostaw.
I wtedy następuje, to czego obawiałam się najbardziej. Wszystko spada na mnie bezwładnie, raniąc mnie przy tym w rękę. Z ust wydobywa się cichy syk spowodowany promieniującym bólem.
– Patrz co zrobiłeś! – wskazuję na porozrzucane rzeczy.
– To nie jest teraz ważne. Pokaż.
– Weź mnie nie dotykaj! – wymijam go próbując rozmasować obolałe miejsce.
– Laleczko.
– Odczep się. Chcesz pomóc? To weź, to poukładaj! – wychodzę na zewnątrz z grymasem na twarzy.
– Słońce?
– Nie mów do mnie. Mam po dziurki w nosie Twojego kumpla!
– Nic nie zrobiłem! – wspomniany chłopak materializuje się za moimi plecami.
– Ach nie? – wychylam się, by dojrzeć bajzel w składziku – Czyli te wszystkie rzeczy porozrzucały myszy ogromnych rozmiarów?!
– Czemu na mnie wrzeszczysz?!
– Bo to Twoja wina zarozumiały kretynie!
– Moja?! Gdybyś nie udawała samowystarczalnej nie doszło by do tego!
I ten dzieciak ma czelność zrzucać na mnie winę? Też mi coś. Fuknęłam rozdrażniona unosząc zranioną kończynę do góry.
– Mam złamaną rękę!
CZYTASZ
We are a team | Pablo Gavi PL
أدب الهواةAriadna Georgiadis - Vazquez pomimo młodego wieku pracuje dla włoskiego giganta AS Roma jako fizjoterapeuta i trener przygotowania fizycznego. Ale wszystko co piękne, kiedyś się kończy. Jednego dnia cieszy się z wygranej, a drugiego musi opuścić mu...