ROZDZIAŁ 11 - Kartka z kalendarza (TW)

547 33 123
                                    

Trigger warning: przemoc fizyczna, znęcanie się.

***

21.08.1999 r.

Kampus Torterez, okolice Milford, Pensylwania

Z przerażeniem otwieram oczy, gdy zostaję oblany zimną wodą.

- Pobudka, Cyngiel!

Zrywam się do pozycji siedzącej, a przede mną stoi wartownik z pustym wiaderkiem, śmiejąc się na mój widok. Kilka sekund później wbiega kolejny, oblewając wodą Sergiusza, który leży jeszcze w łóżku. Gwałtownie podnosi się, krztusząc wodą, która prawdopodobnie dostała się do jego gardła.

- Zbiórka! Za minutę macie być na zewnątrz! - krzyczą, po czym trzaskają za sobą z hukiem drzwiami.

Patrzę na zegar na ścianie - jest dopiero 5:00 nad ranem. Zwykle budzili nas godzinę później, ale nie mam czasu, by się nad tym zastanawiać. Zdejmuję z siebie przemoczone ubrania i naciągam na nogi bojówki.

- Nienawidzę tego miejsca - wzdycha Soran, odciskając nadmiar wody z koszulki.

Oprócz łóżek, zalali całą podłogę, która po naszym powrocie prawdopodobnie zamieni się w lodowisko. Jest tutaj cholernie zimno, nawet gdy na zewnątrz świeci słońce. Mam wrażenie, że na końcu nosa mam sopel lodu. Cały się trzęsę, czym prędzej zakładając przez głowę bluzę.

Wybiegamy przed budynek, gdzie temperatura bardziej nam sprzyja, mimo że jest jeszcze ciemno. Ledwo patrzymy na oczy, ale dostrzegam, że ruszyła już poranna zaprawa. Wokół kampusu trzy grupy robią okrążenie. 

- Ej wy! Dołączcie! - krzyczy Sasha.

Ruszamy truchtem do pozostałych. Na końcu biegnie Tom, wyglądający jakby miał zaraz uderzyć twarzą o beton.

- Wiesz, co się dzieje? - pytam go cicho.

- Podobno... - sapie ze zmęczenia - przywieźli... zaraz padnę - wzdycha, ocierając rękawem pot z czoła. - Mają przywieźć nowego.

- I dlatego zerwali nas z łóżek godzinę wcześniej? - wtrąca Sergiusz.

- Mówią, że... to... syn gliny - precyzuje Tom.

- Wszystko w porządku? Źle wyglądasz - mówię, gdy znowu zaczyna zachłannie wciągać powietrze.

- Bo biegam... O kurwa. Już z pół... godziny. To kara... Kara za spóźnienie... na wczorajszą... kolację. 

- Żadnych rozmów! - wrzeszczy Sasha.

Dźwięk jego gwizdka, którym pogania nas podczas porannych treningów śni mi się po nocach. Słyszę go nawet po zakończonej zaprawie. Piszczy mi cały dzień w uszach i to z podwójną siłą. 

Po chwili jesteśmy w komplecie, więc zaczynamy robić pompki. Jestem tak głodny, że żołądek przylega mi do kręgosłupa. Wolę ćwiczenia wydolnościowe, niż siłowe, ale myślę, że jest to zasługą moich szkolnych dręczycieli. Mogę być kopanym, zrzucanym ze schodów, a i tak utrzymam świadomość. Wytrzymam wszystko, nawet jeśli tego nie chcę. Chyba to kara za moje tchórzostwo.

Zaczynamy trzydzieści powtórzeń - padnij, powstań. Robię pompkę, podnoszę się do wyskoku, wykonuję przysiad i kolejną pompkę. Staram się myśleć o czymś przyjemnym, ale czy to możliwe w takim miejscu? Pot spływa mi strużkami z czoła na oczy, ale nie mogę przerwać ćwiczenia, bo Sasha doliczy mi kolejne serie. Mój organizm jest wykończony nie tylko psychicznie, ale głównie fizycznie. Podciąganie na drążku idzie mi dziś gorzej, choć zaledwie wczoraj skończyłem każdą serię jako pierwszy. Moje ręce nadal są zbyt słabe, a wilgotne od potu dłonie nie ułatwiają zadania. Zazdroszczę Tomowi i Sergiuszowi, że mają większą siłę mięśniową, niż ja. Niewątpliwie sprawdza się to także przy treningu walki wręcz, podczas gdy w moim przypadku nawet walka z workiem bokserskim wygląda, jakbym miał przed sobą prawdziwego zawodnika.

Bractwo Omerta [2] - Pokuta (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz