ROZDZIAŁ 23

534 36 175
                                    

Uwielbiam wieczory w mieście, ulice tętniące życiem i tłumy ludzi, mimo późnych godzin. A raczej uwielbiałam.

Już nie lubię zgiełku miasta. Tłok jest przytłaczający, a pogoda smutna i szara. Mam ochotę wtopić się w chodnik, lub po prostu zniknąć, by pozostać niezauważoną. Kropi lekki deszcz, przez co nawet nie chcę się domyślać, w jakim stanie muszą być moje włosy. Nie mam przy sobie nawet kluczy do mieszkania, czy telefonu. Nie mam niczego. Idę wciąż przed siebie, może licząc na cud, że przed moimi oczami pojawi się torba, która została w restauracji? Tylko po co? Dom, do którego zmierzam nie jest mój. I nigdy nie będzie. Nie zamierzam nigdzie dzwonić, ani nie oczekuję żadnego telefonu. Karta debetowa i tak jest pusta, a kredytowa ma blokadę, przez zbyt duże odsetki i nieterminowe spłaty. Z gotówki mogłam mieć w portfelu najwyżej sto dolarów, ale może szczęściarz, który znajdzie moją torbę wykorzysta karty rabatowe? W tym tygodniu w moim ulubionym sklepie powinna być wyprzedaż na mac & cheese, przy zakupie sześciu opakowań.

Tak bardzo starałam się przez te kilka dni cieszyć chwilą, że nie oczekiwałam tak szybkiego sprowadzenia na ziemię. Jestem wściekła, ale nie tylko na to, co się wydarzyło przez ostatnie godziny. Jestem wściekła na siebie. Na swoją bezsilność, bo nie mam pojęcia, co robić.

Czy Harper chce odebrać syna Iana, z rąk tej kobiety? W tym potrzebowała mojej pomocy? Jak to się stało, że wie o tym Kennedy? I dlaczego zrobili nalot na restaurację? Kto był prawdziwym celem? Czy to nas w ogóle szukali?

Po tym, co do tej pory przeżyłam nawet ja wiem, że dziecko w takich warunkach nie pozna normalnego życia i zwykłej, codziennej rutyny. Jednocześnie wiem, że Ian zrobiłby wszystko, aby zapewnić temu chłopcu bezpieczeństwo. Zastanawiam się, czy kiedykolwiek chciał mieć dzieci? Sam wychował się w dużej rodzinie, ale gdy tylko pomyślę o jego ojcu i bliznach, jakie nosi na plecach przechodzi mnie dreszcz. On nigdy nie skrzywdziłby dziecka. Ani nikogo, na kim mu zależy. Nigdy.

Udaje mi się dotrzeć pod drzwi mieszkania. Dzwonek się zepsuł, więc uderzam w nie kilka razy, może nawet zbyt głośno. Po zaledwie kilku sekundach w drzwiach staje moja współlokatorka ze wzrokiem, rzucającym we mnie pioruny.

- Zgubiłam klucze - mówię obojętnie i mijam ją w progu.

- Ostrzegałam cię, Waters! - zaczyna krzyczeć, przez co zatrzymuję się w pół kroku, a moim oczom ukazuje się zdemolowany korytarz i wyłamane drzwi do mojego pokoju. - Wiedziałam, że ściągniesz na nas kłopoty! W coś ty się wplątała!

- Co tu się stało? - pytam oszołomiona.

- Byli tu jacyś wandale! Zrujnowali całe mieszkanie! Mówili, że szukają właśnie ciebie! To wszystko twoja wina!

Odwracam się, by na nią spojrzeć i ocenić jej stan.

- Nic ci się nie stało?

- Masz jeszcze dziś zabrać stąd swoje rzeczy, rozumiesz?! I zapłacisz za wszystko, co zniszczyli! Tylko wtedy nie zgłoszę sprawy na policję!

- Tak - wzdycham i przechodzę do swojego pokoju. - Zapłacę.

- Tylko tyle masz mi do powodzenia?!

Ian może mówić wszystko na temat pieniędzy, ponieważ mu ich nie brakuje. A ja? Mój świat kręci się wokół wyliczeń bieżącego budżetu. Nigdy się nie ustatkuję, bo do końca życia będę spłacać swoje długi, a jeszcze teraz muszę odkupić meble, które nie dość, że nie były moje, to w większości nawet z nich nie korzystałam, ani tym bardziej nie zniszczyłam. Nigdy nie marzyłam o byciu milionerką, ale czy wymagam tak dużo, aby mieć godne życie?

Rozglądam się po pomieszczeniu. Nie pożałowali sobie nawet połamania żaluzji. Drogich żaluzji. To drewno. Na pewno zapłacę za to wszystko majątek. Materac jest porozcinany, wystają z niego sprężyny, a wokół leży gąbka. Książki mają powyrywane kartki. Moje ubrania, podeptane i podarte są porozrzucane dosłownie wszędzie. Ulubione kubki zamieniły się w drobne szkło, a kwiaty prócz doniczek straciły także liście.

Bractwo Omerta [2] - Pokuta (ZAKOŃCZONE)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz