Rozdział 1

120 23 4
                                    

-Riri!-donośny głos mojego brata rozebrzmiał po wnętrzu domu. Niechętnie podniosłam się z łóżka, podchodząc do drzwi, lekko je uchylając. Nabrałam powietrza do płuc, odpowiadając mu.

-Czego?!-krzyknęłam z irytacją. Nie odpowiadał, co jeszcze bardziej mnie wkurzyło. Opuściłam ramiona wzdłuż ciała, w duchu błagając boga o więcej cierpliwości do mojego durnego brata. Powoli człapiąc, zeszłam na dół. Odnalazłam go w kuchni, robiącego jakąś dziwnie wyglądającą potrawę. Uniosłam brew do góry, podchodząc bliżej. 

-Idź po ogórki, są w garażu-powiedział, nawet nie unosząc na mnie wzroku. Zwinnie zawijał warzywa w papieru ryżowym, po chwili siekając kolejne. 

-Bozia rączek nie dała? Sam nie możesz iść?-założyłam ręce na piersi, uważnie obserwując tego idiotę. Boże, jak on potrafił mnie wyprowadzić z równowagi. 

-Właśnie robię ci jedzenie, więc nie pyskuj, bo nie dostaniesz. Powinnaś być mi za to wdzięczna, małolato-uniósł lekko kącik ust z rozbawieniem. Wyrzuciłam ręce w powietrze, odwracając się na pięcie. Nie wiedziałam co więcej mu odpowiedzieć, więc po prostu się poddałam. 

Przeszłam przez nieco sporą kuchnię, wychodząc na korytarz. Zaraz za mną podążał mój kot bengalski. Tuptał zadowolony, wszystko obserwując. Weszłam do garażu, zapalając światło.

-Gdzie są te jebane ogórki..-szepnęłam sama do siebie, zaczynając chodzić po pomieszczeniu. Schyliłam się, widząc słoik tych warzyw. Kiedy go uniosłam, spod półki wybiegła mysz, co skutkowało moją nagłą reakcją. Z moich ust wyrwał się pisk, a słoik wyleciał z rąk. Zaczęłam biec w stronę wyjścia, panicznie wołając mojego brata.

-Nick!-dalej krzyczałam, stojąc już przy kuchni. Mój starszy brat wybiegł jak poparzony, zdezorientowanie przyglądając mi się. W duszy mnie to rozbawiło, jednak na zewnątrz tego nie okazywałam.n

-A tobie co?-spojrzał na moją twarz pytająco, zjeżdżając mnie wzrokiem z góry do dołu. Na ramieniu miał przerzuconą ścierkę, przez co wyglądał w moich oczach jeszcze bardziej jak idiota. Nick ubrany był w spodnie od piżamy i mój ulubiony fartuszek z różowym hipopotamem.

-W garażu jest mysz!-powiedziałam uniesionym głosem, patrząc na niego z paniką w oczach. Czułam jakby serce miało zaraz wyskoczyć mi z klatki piersiowej. 

-O boże, mysz w garażu. I o to tyle krzyku?-przewrócił oczami, wymijając mnie. Czułam w jego głosie lekką irytację, jednak nie zwróciłam na to uwagi. Pedro, bo tak nazywał się mój kot, dalej siedział w tym przeklętym garażu z tą przeklętą myszą.

-Pedro, ty leniwy szczurze. Złapał byś tę mysz.-słyszałam jego głos skierowany w stronę zwierzęcia. Westchnęłam ciężko, kładąc rękę na biodrze. Przecież ten baran mi kiedyś kota wykończy, czego on od niego wymaga. 

-Nie! Tam jest rozbite szkło, ty masz to zrobić.-uniosłam stanowczo głos, czekając na jakąkolwiek reakcję. Nie widziałam tego, ale dałabym sobie rękę uciąć, że słysząc to, przewrócił oczami. Po chwilowym braku odpowiedzi, rozległa się głośna wiązanka przekleństw. Mój głupi starszy brat wybiegł z garażu, a tuż obok niego Pedro. 

-Serio? Dorosły facet, dwadzieścia trzy lata i się myszy boi-westchnęłam zrezygnowana. Spojrzał na mnie spod byka, na co wzruszyłam ramionami. 

-To nie jest kurwa mysz, tylko jebany szczur! I to przez ciebie nie mamy teraz ogórków i musimy jechać po nowe-wytknął mi, przez co pokazałam mu środkowy palec. W sumie i tak nie miałam niczego do roboty, a wypad do sklepu dobrze by mi zrobił. -Zbieraj się, jedziemy-powiedział zrezygnowany, idąc w kierunku swojej sypialni. Zrobiłam dokładnie to samo, by chociaż przebrać się z piżamy. 

Założyłam dresowe, krótkie spodenki i do tego biały top na ramiączka. Pogoda tu, nieco utrudniała mi życie, ponieważ przed ostatnimi dwoma latami mieszkałam na północnym Labradorze w Kanadzie. Niby minęło sporo czasu odkąd się tu przeprowadziliśmy, jednak nadal nie byłam w stanie w stu procentach przyzwyczaić się do ciepłego klimatu. 

Podeszłam do lustra, szybko rozczesując swoje brązowe włosy lekko muśnięte słońcem. Związałam je w niesforny kok, po czym włożyłam telefon do kieszeni moich spodenek. Spojrzałam jeszcze raz na swoje odbicie, parę sekund później zbiegając już po schodach. Kucnęłam przy kocie, drapiąc go pod bródką. 

-Zaraz będziemy, mój Pedrusiu.-cmoknęłam go w nosek, słysząc trąbienie samochodu. Oczywiście że był to niecierpliwiący się już Nick. Ten stary idiota nigdy nie mógł czekać dłużej niż pół minuty. Wybiegłam z domu, podchodząc do czarnego mercedesa sl 300 roadstera. Chciałam już wsiadać, kiedy mój brat rzucił we mnie kluczami. Spojrzał na mnie znacząco, wskazując głową na drzwi domu. Czasami o tym zapominałam, przez co dwa razy prawie mieliśmy włamania. Zacisnęłam usta w wąską linię, bez sprzeciwu zgarniając kluczyki. 


                                                                                                                              ***


Z zapełnionymi rękami pod brodę zakupami, szliśmy w stronę kas. Zadowolona patrzyłam przed siebie, niosąc masę słodyczy i kwaśnych przekąsek. W pewnym momencie poczułam wibracje w kieszeni, a sekundę później na cały głos wybrzmiał dzwonek mojego telefonu. Spojrzałam za regał z kolejnymi słodyczami, zauważając wysokiego blondyna. Patrzył na mnie z rozbawieniem, na co ja lekko speszona zaczęłam rozglądać się za moim bratem. Jak tylko odnalazłam go wzrokiem, szybko popędziłam w jego kierunku. Wcisnęłam mu wszystkie przekąski jakie miałam, by jak najszybciej wyłączyć ten cholerny dzwonek. Fakt, kochałam Justina Biebera, jednak odnotowałam że czas najwyższy na zmienienie piosenki "Baby" na inną. 

-Halo?-odezwałam się od razu jak przyłożyłam telefon do ucha. Dzwoniła moja koleżanka z liceum, proponując mi imprezę. Oczarowana uśmiechnęłam się od ucha do ucha, patrząc zirytowanemu Nickowi w oczy.-Będę-powiedziałam do telefonu, po chwili się rozłączając. 

-Zabieraj to ode mnie.-wepchnął mi słodycze z powrotem w ręce.-Gdzie będziesz?-uniósł kpiąco brew, słysząc moją odpowiedź. Pokręcił głową idąc w stronę kas, przez co musiałam niemalże biec. Kiedy doszliśmy do naszego celu, wszystko położyłam na taśmie sklepowej.

-Zaraz wracam-odchrząknęłam nie czekając na odpowiedź. Odwróciłam się na pięcie, pośpiesznie zmierzając w kierunku półek. Tam zaczęłam rozglądać się za odpowiednimi butelkami. Jak tylko je zauważyłam, chwyciłam dwie, nie chcąc powtórzyć sytuacji z garażu. Wróciłam do Nicka, stawiając obok naszych zakupów dwie duże, szklane butelki Bacardi. 

Spojrzał na mnie z kpiną malującą się na jego twarzy. Uśmiechnęłam się do niego miło, chcąc by kupił mi alkohol. 

-A tobie się coś w główce nie poprzewracało dzieciaku?-uniósł brew, patrząc to na mnie, to na butelki. Pokręciłam przecząco głową.

-Proszę cię, musisz kupić. Koleżanka mnie poprosiła, nie mogę niczego nie przynieść.-powiedziałam błagającym tonem głosu, patrząc mu w oczy szczenięcym wzrokiem. 

-Nie ma nic za darmo, młoda damo-przeniósł wzrok na kasjerkę, która zaczęła skanować nasze produkty. -Jak mi kupisz nowe części do auta, to pomyślę-uśmiechnął się do nieco starszej pani. Zmarszczyłam brwi, widząc że jego to bawi. 

Z przymusu zaczęłam pakować zakupy do toreb, nie patrząc na brata. Stwierdziłam, że skoro nie chce mi kupić alkoholu, to nie będę się do niego odzywać. Kiedy jednak pod moje ręce trafiły szklane butelki Bacardi, od razu uniosłam wzrok, a uśmiech automatycznie zawitał na moich wargach. 

-Masz u mnie dług, sprzątasz dom przez kolejny miesiąc.-wziął torbę, idąc w stronę wyjścia. Zrobiłam to samo, próbując za nim nadążyć.-I nie wpakuj się w żadne gówno, bo nie mam ani ochoty, ani czasu na ciągłe zajmowanie się tobą.

Fight To DeathOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz