ROZDZIAŁ VIII: MÓW DO MNIE

2 1 1
                                    

 HANNAH:

Obudziłam się w środku nocy. Chwilę mi zajęło aby sobie przypomnieć. Nate. 
  Nataniel gdzieś zniknął. 
  Poderwałam się do góry. Gdzie jesteśmy? Obok mnie tlił się żar ogniska. Audrey nigdzie nie było, nie wiem gdzie się podziała. 
  Przyjęłam pozycję gotowości do ataku lub ucieczki, wyciągnęłam swój nóż z pochwy, czułam że może się przydać. Obróciłam się powoli. Za plecami miałam las. Na zachód ode mnie była rzeka. Kilka kroków, słyszałam ją. Woda chlupotała, szumiała i rozbijała się o skały wystające z dna. 
  Wytężyłam słuch do granic możliwości. 
  Żwir. Ktoś lekko stąpa po żwirze, gwałtownie się odwróciłam. 
  Elf. Jednak, twarz miał zakrytą. Nie bardzo wiedziałam co zrobić. Otworzyłam wolną dłoń a w drugiej mocno zacisnęłam nóż, gotowa do ataku.  Poprawiłam kaptur ciemnej szaty by mieć lepszą widoczność podczas walki. 
  Nieznajomy podszedł do mnie. Zrobił dokładnie dwa kroki w przód. Odwdzięczyłam się robiąc dwa kroki w tył. 
  - Stój - poleciłam. - Jeśli chcesz żyć, zatrzymaj się.
  Nieznajomy nie odpowiada.
  - Kim jesteś? Rozwiążemy to pokojowo. 
  - Nataniel. Z rodu Flores Pacis. Kim jesteś ty?
  Na jego pierwsze słowa coś we mnie pękło, gdy skończył mówić padłam na kolana. Zapłakałam. Strach i stres ze mnie zeszły. W głowie miałam przez ten cały czas najgorsze scenariusze. 
  Gdy padłam na kolana Nat wypuścił z dłoni swoją broń. Złapał mnie za ramiona. Przyklęknął. Złapałam go za twarz. 
  - Nataniel - wyszeptałam. 
  - Jestem, spokojnie - przyciągnął mnie do siebie, złączyliśmy się w uścisku. Zaczęłam głośno szlochać. - Oddychaj, wszystko dobrze. 
  - Tak się martwiłam - spojrzałam mu w oczy, były tak idealne. Pełne nadziei i szczęścia.
  Nataniel odwrócił ode mnie wzrok. Odsunął się i schował mnie za swoimi plecami. Rozejrzałam się szybko. Wstałam.
  - Co się dzieje? Co widzisz? Powiedz coś - wskazał ręką na usta, mam być cicho. 
  Nat zniżył swoją postawę, jego uszy się poruszyły. 
  Odwróciłam się za siebie. Gdy mój wzrok się wytężył ujrzałam ogromną bestię. Sięgnęłam ręką do pasa, by wyciągnąć mój nóż. Nie było go tam. Leżał na ziemi obok, nie mogę po niego sięgnąć. Nawet nogą. Mamy problem.
  - Nat, Nataniel... - Powiedziałam słabo. 
  - Tak? - Gdy nie odpowiedziałam odwrócił się w moją stronę, jego mina mówiła, że też widzi ogromnego, czarnego kota który szczerzy na nas kły, a z pyska leje mu się gęsta, ciepła ślina. 
  Nat wyciągnął spod płaszcza szablę i pchnął mnie w bok. Teraz mogłam sięgnąć po mój nóż. 
  Pochwyciłam broń i odbiegłam kawałek od obozowiska. 
  Gdzie do cholery jest Audrey? Miała mnie chronić. 
  Skręciłam, chciałam zajść okropną bestię od tyłu. Rzuciłam się biegiem w jej stronę, jednak wciąż starałam się lekko stąpać, nie wydawać żadnych zbędnych dźwięków. Być cicho jak sowa w locie. 
  Odbiłam się od jednego z większych kamieni i wbiłam nóż prosto między kręgi szyjne czarnego zwierza. Nat rozciął mu gardło, bestia zaraz się wykrwawi. Znów wpadłam w objęcia Nataniela. Tak się cieszę, że znów go widzę. 
  Odsunęliśmy się od siebie, ale tylko na parę centymetrów. Spojrzałam mu w oczy, ponownie. On skierował wzrok na moje usta. Nie wiem, o co mu chodzi, dlaczego to robi?
  - Musimy stąd zwiewać, Nat - rzuciłam w jego stronę i przypomniałam sobie, że przyjechałam tu na jednorożcu. 
  - Gdzie są konie? Jednorożce. Gdzie my jesteśmy? - Zapytałam. Ogarniała mnie panika. 
  - Spokojnie, nie panikuj, jeśli będzie trzeba, wyruszymy piechotą. Rozumiesz? Wszystko dobrze, już jestem - znów mnie przytulił. Jestem mu za to tak bardzo wdzięczna. Mam w nim ogromne wsparcie.
  - To wszystko... Jest podejrzane - znów rozejrzałam się z niepokojem. 
  Zerwał się wiatr. Moje włosy popłynęłyby razem z wiatrem gdyby nie to, że są zrośnięte z głową. Spojrzałam na Natana, chyba wiedział co robić. Wziął wszystko co najpotrzebniejsze. Zarzuciliśmy na siebie porządnie szaty z kapturami i ruszyliśmy wzdłuż rzeki. 
  Chłód i ostry, coraz mocniejszy wiatr sponiewierały nasze ciała. Musieliśmy wracać do domu. Do wioski, Audrey na pewno nas znajdzie. Przystanęłam, by poprawić szatę, lepiej się zakryć. Nat mnie przytulił, by choć trochę nas ogrzać.
  W szybkiej chwili jego uścisk zwolnił się, za to ja złapałam go mocniej, czułam, że opada. Powoli opuściłam go na ziemię. Strzała. Wbita w jego lewy bok.
  - Nat! Już, proszę, nic ci nie jest. Spokojnie - całe moje ciało opłynęło ciepłem. Falą gorąca. 
  - Hannah... Mam szable - mówił słabo, musiał zebrać na to sporo sił. 
  Wyciągnęłam jego szablę i swój nóż. Wycięłam z mojej szaty długi pasek materiału. Owinęłam Nata dookoła i zrobiłam supły po obu stronach strzały, by choć trochę zmniejszyć krwawienie. Teraz liczył się czas. Musimy znaleźć pomoc, a napastnik cały czas jest w pobliżu. Nie wiem, jak mogłam do tego dopuścić. To moja wina, nie powinniśmy się zatrzymywać. 

  Muszę się uspokoić. Odetchnąć. Pomyśleć. Na spokojnie. 
  Co trzeba w takiej sytuacji zrobić? Myśl Hannah myśl! 
  - Możesz oddychać Nat? - Spojrzałam na niego, wzięłam jego twarz w dłonie. 
  - Tak - wysapał.
  - Mów do mnie cały czas, nie zamykaj oczu, mów do mnie. 
  - O czym? 
  Hannah wymyśl coś teraz, wymyśl. Rodzina. Tak!
  - Mów, o mamie, ojcu. 
  - N-nie, tylko nie to - zaśmiał się słabo. Jak on może się śmiać w takiej chwili?!
  - To nie czas na śmiech, nie wiem co robić a ty... 
  - Tak?
  - Ty umierasz!
  - Oj nie mów tak kochanie - słaby, jest taki słaby, a jednak się uśmiecha.
  - Błagam..
  - Musisz mi coś obiecać. Jak już wrócimy... Zostaniesz m... - Zaczerpnął łapczywie powietrza.
  - Zostanę, kim mam zostać, Nat? Powiedz coś! - Jego głowa osunęła się w prawą stronę. - Pomocy! Niech ktoś wezwie mnicha! Kogokolwiek! 
  Krzyczałam, nikt nie słyszał. Przytuliłam go, tak jak on wtedy mnie. Nie mogę mu pomóc. Jak wyjaśnię to komukolwiek? Nataniel...

Z lasu wybiegła Audrey. W końcu. 
  - Co się stało? - Zapytała a ja zaszlochałam jeszcze głośniej, bo jak mam jej powiedzieć?
  - Pomóż mu... 
  - Odsuń się słoneczko, co mu jest?
  - Strzała - odsunęłam się i zwolniłam ucisk z rany, z której natychmiast wypłynęła świeża dawka ciepłej krwi. 
  - Dobrze, już. Złap go za głowę, mocno trzymaj, ale nie złam mu karku. Zaraz będzie po wszystkim, uspokój się - jej dłoń wylądowała na moim ramieniu, kiwnęła do mnie głową i wzięła rękę. Zamknęła oczy i zaczęła coś szeptać. 
  - Nat, już dobrze, zostań ze mną... - Szeptałam sama do siebie. Ucałowałam go w czoło, zgarniając mu z oczu kosmyki jasnych włosów. Przytuliłam mój policzek do jego głowy, nie chciałam puszczać. Dlaczego teraz? Dlaczego chce mnie zostawić? 
  - Odsuń się! - Krzyknęła Audrey, całuje czoło Nata ostatni raz i odsuwam się grzecznie.
  Z rąk Audrey zaczęło wydobywać się dziwne, przyjemne ciepło.
  Nie wiem, co aktualnie dzieje się wokoło mnie. Chcę wrócić do domu, do rodziny. Mamy i ojca. Tak bardzo za nimi tęsknię, jednak nie mogę zostawić Nataniela samego. Chcę, by był blisko mnie.

ELLIE:

Zmęczenie dawało się we znaki. Dokończyliśmy rozbijanie naszego prowizorycznego obozu. 
  Zebraliśmy trochę ziół, herbaty i owoców. 
  Zioła przydadzą się przy opatrywaniu ran nowoprzybyłej. Marrie. Rozpaliłam ognisko, wyparzyłam dwa kamienie - jeden płaski i udałam się do pierwszego źródła jakie napotkałam. Umyłam kamienie i udałam się na powrót do obozowiska, zrobię napary dla rannych, może jakąś zupę i gorące okłady na głębsze rany. Później trzeba będzie udać się na polowanie.
  Jest ciężko, ale poradzimy sobie. 
  Rozdrobniłam zioła, wyłupałam nasiona i zmiażdżyłam je kamieniami. Część zagotowałam w płytkiej misie z wodą a część wtarłam w płytkie rany tym, którzy tego potrzebowali. 

Udałam się na modlitwę. Myślę, że przyda mi się taka ucieczka. Boję się tego, że nie zaznamy spokoju, że będziemy wiecznie za kimś gonić, jak spłoszone szczenię za matką. Boję się, że stracę najbliższych i zostanę sama. Nie osiągnę wyznaczonych celów, nie spełnię oczekiwań, a jestem zupełnie sama. I tylko na siebie mogę liczyć. 

Okręt miał się niedługo zjawić, ja wciąż tkwię tutaj. Nie wiem co robić. Jestem zgubiona. 
  Wstałam, otrzepałam kolana. Odwróciłam się gwałtownie, bo usłyszałam ciężkie kroki. Uśmiechnęłam się na widok znajomej twarzy. To tylko Thun.
  - Witaj, potrzebujesz czegoś? - Uchyliłam głowę w jego stronę.
  - Nie. - Odparł pewnie. - A właściwie... To tak.
  - Zatem, słucham cię.
  - Potrzebuję rozmowy - nerwowo odwrócił głowę, jakby chciał się upewnić, że w pobliżu nie ma nikogo oprócz nas dwojga. - Na osobności. 
  - Czy jedno z drzew, tych wysokich będzie odpowiednie? Akurat zachodzi słońce. Co ty na to? - Uśmiechnęłam się szeroko, by nie wpędzać go w większy stres. 
  - Doskonale - ruszyliśmy w stronę najbliższego, grubszego drzewa, by móc wspiąć się jak najwyżej. 
  Dotarliśmy na prawie sam szczyt drzewa, kiedy to ujrzałam odpowiednią gałąź, by na niej usiąść i porozmawiać. Tylko kiwnęłam głową w stronę Thuna.
  - To o czym chciałeś porozmawiać? 
  - Po prostu. Potrzebowałem wsparcia, nie chce obciążać tym Ilaj, ciebie też nie, ale wiem, że ty zniesiesz więcej. 
  - Coś się stało? 
  - Nie wiem co z Ilaj. 
  - Wciąż ją kochasz?
  - Tak, chyba. 
  - Chyba?
  - Chodzi o to, że to ona mnie nie kocha. - Zrobił zrezygnowaną minę.
  - Czas najwyższy.
  - Na co? - Jego oczy badały mój wyraz twarzy.
  - Na wyznania. Powiedz jej. 
  - Nie wiem. Nie mam odwagi - moja dłoń wylądowała na jego ramieniu.
  - To ją znajdź, powodzenia - Powiedziałam, po czym szybko zeszłam na dół. 
  Okręty miały niedługo się zjawić. Jeszcze raz zrobię obchód po obozowisku, zajrzę do rannych. Popytam Marrie. Może jest w lepszym stanie i powie mi coś więcej. Oby wyzdrowiała. Nie jesteśmy w stanie utrzymywać dodatkowych Elfów, którzy nie mogą zbierać pożywienia, czy wykonywać prostszych czynności. 

draco oculosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz