ELLIE:
Gdy zajrzałam do Marrie spała. Nie budziłam jej, przecież mamy dużo czasu, zawsze mogłabym porozmawiać z nią na okręcie.
Okręty mają niedługo być. Złota godzina minęła. Powoli robi się szaro, zaraz całkowicie ciemno. Mam nadzieję, że okręty dotrą na czas.
Szłam między namiotami i dogaszałam żar ognisk, które wcześniej rozpaliliśmy. Rozdałam każdemu po kilka owoców.
Po drodze wpadłam na Ilaj.
- Dobrze, że jesteś. Musimy porozmawiać.
- Coś się stało? Mamy za mało wody?
- Nie wiem. Rozmawiałaś może z Thunem?
- Nie, ostatnio nie miałam czasu. Czegoś potrzebuje? Możesz to załatwić?
- Myślę, że to nie ze mną musi porozmawiać. Znajdź dla niego chwilę, nawet kosztem snu - rzekłam i udałam się dalej, by rozdać ostatnie owoce z kosza.
Księżyc już powoli się ukazywał, słońce się chowało. Zaraz nastąpi całkowita noc, wraz z ciemnością. Zarządziłam zbiórkę przy brzegu koryta rzeki i rozpaliliśmy ogniska, by nie umrzeć z zimna. Noce były coraz chłodniejsze. Niebezpieczne.
Usiadłam na jednym z głazów i zamoczyłam stopy w wodzie. Ledwo je widziałam.
Dzień ustąpił miejsca nocy.
Okrętów wciąż nie ma, jedyne co nam pozostaje to czekać - cierpliwie czekać.Księżyce są już na samym szczycie nieba. Teraz pozostaje im znów schować się za horyzont. Otulam się płaszczem, by uchronić zmarznięte ciało od wiatru, który cały czas się nasila. Postanawiam zrobić obchód.
Z niektórymi Elfami ucinałam krótkie pogawędki, niektórzy pogrążeni byli we śnie, więc im nie przeszkadzałam. Obchód minął mi szybko i dosyć przyjemnie. Jedyną przeszkadzającą rzeczą był okropny wiatr. Pogoda nie miała zamiaru szybko wrócić do letniej formy.
Mam nadzieję, że okręt dotrze do nas, że nie został połknięty przez fale w czeluści oceanu.
Idę usiąść się tam, gdzie siedziałam wcześniej, rozglądam się. Widzę coś, nie do końca wiem co. Mgła przysłania wszystko dookoła. Za chwilę na mojej buzi pojawia się szeroki uśmiech.
- Wstańcie! Okręt! Przygotujcie się, zaraz odpływamy! - Krzyczę z zadowoleniem i ulgą.
Gdzieś usłyszałam optymistyczny pomruk zadowolenia i szmer. Wszyscy się przebudzili i zaczynają zbierać swoje rzeczy. Zaraz wyruszymy w dalszą podróż, dostaniemy porządną żywność, ciepłą herbatę. Okręt częściowo uchroni nas przed wiatrem i nadchodzącym chłodem.
Ogarnia mnie radość.
Zbieram swoje rzeczy, które i tak już w większości były spakowane. W świetle pochodni dostrzegam jeszcze owoce które wcześniej wyciągnęłam, jednak i tak nie byłam w stanie jeść. Moich rzeczy nie ma dużo, większość zostawiłam w domu. Część oddałam dowódcy, który prowadził nas do wojska. Nawet w domu nie miałam za wiele przedmiotów osobistych. Głównie to, co niezbędne.
Na samą myśl o domu trochę poważnieję, jednak myśl o okrętach, które już za chwilę zaprowadzą nas w dalszą drogę poprawia mi humor.
Cieszę się też, że nie muszę wracać do rodziców. Brat teraz jest ze mną. Może kiedyś zadomowię się bardziej niż tam, gdzie mieszkałam całe życie. W domu poza bratem nie trzyma mnie nic. Rodzice to chyba najgorsze, co mogło mnie spotkać.
Ktoś wyrywa mnie z zamyślenia. To Elf przysłany tu z wojska do pomocy.
- Wsiadamy. Wszystko w porządku? - Kręcę głową, chyba by odpędzić złe myśli i lekko się uśmiecham.
- Tak, tak jest okej - schylam się po moje rzeczy i zostawiam tego Elfa za sobą bez słowa, on też nic nie mówi.
Okręty podpłynęły chwilę później.
Staję przy miejscu w którym wszyscy mają wejść na pokład i liczę wszystkich, niektórym pomagam wejść. Na koniec sama wchodzę i udaję się odszukać Ilaj, co nie jest trudne. Znajduję ją niemalże od razu.
- Jak się czujecie? - Zapytałam, po chwili zdałam sobie sprawę, że jest sama.
Okręt ruszył a my się lekko zachwiałyśmy.
- Wszystko dobrze. Żyjemy. Na pokład wsiedli wszyscy?
- Tak. Niedługo ich znajdziemy.
- Oby - uśmiechnęła się szczero. - A jak z tobą? Żadnych głębszych ran?
- Wszystko w jak najlepszym porządku.
- Mam gorącą herbatę z pomarańczą. Wypij, proszę - podaje mi kubek a ja go przyjmuję z uśmiechem.
- Dziękuję kochanie - przytulam ją i jeszcze raz dziękuję za kubek z herbatą.
Ilaj poszła zająć kajutę. Ja zrobię to później.Stoję przy lewej burcie i patrzę w roślinność przy brzegu. Jest chłodno, ale zbyt pięknie by zrezygnować ze stania tu. Księżyc jest już nisko, jednak wciąż daje słabe światło. Niedługo wzejdzie słońce.
Nagle ktoś łapie mnie za biodra i podnosi do góry. Odruchowo sięgam po nóż, ale przypominam sobie, że ściągnęłam go i zostawiłam gdzieś w rogu wraz z moimi innymi rzeczami. Wyszarpuję się i chcę powalić swojego przeciwnika. Łapię go za szyję i wymierzam cios w brzuch. W ostatniej chwili orientuję się, że to mój brat i zatrzymuję rękę.
- Derek... - Mówię cicho i rzucam się na niego, tym razem jednak aby go przytulić, nie zabić.
- Spokojnie! To ja, nie musisz mnie zabijać - po tych słowach słyszę jego szczery i ciepły śmiech.
- Dzięki, że napędziłeś mi takiego stracha, bracie.
- Stałaś tu całą noc?
- Być może, nie wiem jak to mi tak szybko zleciało.
- To nic tylko kładź się spać. Tu jest bezpiecznie, możesz się wyspać. Czeka nas ciężki czas, ponownie.
- Nie zajęłam kajuty, nie wiem czy są jeszcze jakieś wolne.
- Spokojnie, to nasz najmniejszy problem. Prześpisz się u mnie, ja spróbuję złowić coś świeżego.
Idę po moje rzeczy, on bacznie mnie obserwuje.
- Chodźmy - nakazuje i odbiera ode mnie część przedmiotów.
Układam stertę moich gratów w rogu kajuty i kładę się na słomiane posłanie. Derek podchodzi i okrywa mnie grubym kocem. Proszę go by został jeszcze chwilę. Nigdy nie miałam okazji zasnąć w jego towarzystwie. Chce się czuć bezpieczna chociaż przez chwilę.
Sen przychodzi nazbyt szybko.Kiedy się budzę i powoli otwieram oczy widzę czyjąś sylwetkę po drugiej stronie kajuty. To tylko Derek. Spokojnie się rozciągam i siadam na skraju posłania wciąż otulona kocem.
- Witaj - mówię do niego i słabo się uśmiecham, on podchodzi i siada obok mnie otulając mnie jedną ręką.
Nie pamiętam, kiedy ostatni raz miałam okazję tak się wyspać. Niesamowite.
- Chcesz coś zjeść?
- Dobre jedzenie nie jest złe.
Derek zwalnia uścisk, wstaje i wychodzi z kajuty. Chwilę muszę na niego czekać, lecz kiedy w końcu przychodzi szeroko się uśmiecham. W jednej ręce trzyma tacę z ciepłym kawałkiem wołowiny, bananami i kilkoma warzywami, których nie mogę zidentyfikować a w drugiej dłoni ma dużą misę z kawą.
W naszej wiosce nie pijano kawy, więc bardzo się ucieszyłam, że mogę przypomnieć sobie jej cudowny, gorzkawy smak.
Derek noga przysuwa w moją stronę płaski, szeroki stołek wykonany z drewna i kładzie na niego tacę z jedzeniem oraz misę z kawą. Wychodzi jeszcze na chwilę i zostawia za sobą otwarte drzwi, przez które do pomieszczenia wpada chłodne powietrze. Otulam się ciaśniej kocem i czekam na brata.
Po chwili wraca i trzyma w dłoni dwie metalowe wysokie. proste misy. Nalewa do nich kawy. Jedną kładzie przy mnie, drugą zostawia dla siebie.
- Jedz, to dla ciebie - mówi i uśmiecha się szeroko.
- Dziękuję.
Biorę się za posiłek a Derek opowiada mi o swojej podróży.
Po skończonym jedzeniu dopijam kawę z dużej misy i składam naczynia na jeden stosik.
- Ja to wyniosę. - Oświadcza Derek, na co tylko kiwam głową.
- Ile spałam?
- Nie długo.
Derek wychodzi z naczyniami. Szukam w stercie jego rzeczy jakiegoś płaszcza. Odnajduję go bez problemu. Jest trochę za długi, jednak nie przeszkadza mi to. Ubieram go i wychodzę na zewnątrz. Chcę odszukać słońce na niebie. Jest tak jasno, że samo patrzenie na szaro-białe chmury sprawia mi kłopot. W końcu odnajduję słońce i mogę stwierdzić, że jest późne popołudnie.
Powiedział mi, że nie spałam długo, a tu okazuję się że zaraz znów mogę iść spać. No pięknie.
Spaceruję po pokładzie jeszcze chwilę i wracam do naszej kajuty. Derka jeszcze nie ma, więc biorę się za porządkowanie naszych rzeczy, by nie siedzieć bezczynnie.--------------------
Jeśli się podoba zostawcie gwiazdkę i komentarz
wszelkie poprawki pojawią się.. kiedyś
Miłego czytania nastęnych rozdziałow!! <3
![](https://img.wattpad.com/cover/345413985-288-k209630.jpg)
CZYTASZ
draco oculos
FantasyFantastyczna powieść o przygodzie elfów i smoków. Główni bohaterowie walczą o wolność i sprawiedliwość. Ramię w ramię ze smokami i Bogami dokonują cudów.