ROZDZIAŁ V: PRZYSIĘGA

6 3 0
                                    

HANNAH:

  Kolejny dzień, o którym nie wiem nic. Cała ta przygoda ze smokami wydawała się być ciekawa i ekscytująca ale ciągle mnożące się niewiadome doprowadzają mnie szału.
  Zaparzyłam herbatę z pomarańczą i zajęłam się wcześniej upolowanym mięsem. Siedziałam na drzewie mając jedną stopę spuszczoną ku ziemi. Poczułam... Tęsknotę? Za domem? Nie powinno tak być. Nie rozumiem dlaczego moje uczucia tak się zmieniły. Czy to przez dowódczynię? A może chodzi o coś innego. Już sama nie wiem co dzieje się w mojej głowie.
  Nagle moje serce podskoczyło mi do gardła a noga automatycznie poderwała się do piersi. Natan mnie zauważył i postanowił krzyknąć do mnie z ziemi. Po chwili zrezygnował z zdzierania sobie gardła i również wdrapał się na drzewo. Wsadził mi za ucho stokrotkę.
  Stokrotka to piękny kwiat, o pięknym znaczeniu. Jest symbolem czystości i niewinności. Uwielbiam je, po mimo ich prostoty. Uśmiechnęłam się tylko na co Elf odpowiedział tym samym. Po chwili przyjemnej ciszy rzekł:
  - Za kwadrans wyruszamy. - Tylko przytaknęłam i znów wcieliliśmy się w leśną harmonię. 

  - Gdzie tym razem idziemy? - Szepnęłam po chwili wciąż wpatrując się daleko w horyzont. 
  - Złożyć przysięgę. - To mówiąc zeskoczył z drzewa - idziesz? - Na te słowa ja również zeskoczyłam. Poszliśmy do swoich namiotów zabrać naszą broń i futra by za moment znów się spotkać. Dobrze że nie mamy dużo przedmiotów ze sobą, bo nie umiałabym się z nimi rozstać.
  Po około kwadransie ruszyliśmy nad rzekę, gdzie czekały na nas dwa ogromne okręty i jeszcze więcej Elfów. Myślałam, że jest nas tylko garść a tu z każdym dniem przybywało nas coraz więcej.  Koło okrętów zebrało się około tuzin Elfów a na okrętach trwało przygotowanie do wyruszenia w dalszą podróż.
  Nagle na miejsce zbiórki przyszła nasza dowódczyni. Odziana w - jak mniemam - uroczyste szaty. Były białe, najpewniej z lnu. Stanęła na ogromnym kamieniu nieopodal. W złocistych promieniach słońca na tle różnorodnych drzew wyglądała niesamowicie. Jak istota zesłana z nieba. Prosto od Bogów.
  Zebraliśmy się w półkręgu dookoła niej by lepiej słyszeć to co chce nam przekazać. 
  - Dziś wielka chwila. Chwila, w której poddacie mi swój los, swoje życie pod moją opiekę. Przez następne wiosny wykażecie się honorem, odwagą, męstwem, poddaniem i walecznością. Będziecie walczyć ramię w ramię ze mną i moimi zaprzysiężonymi. Za kwadrans podpiszecie niepisaną umowę. Oddacie się w me ramiona. Otuli was wieczna chwała za wasze oddanie. Wybierzcie broń, która będzie wam towarzyszyła do końca, nadajcie jej imię i ustawcie się do przysięgi, która uczyni nas równymi. - Powiedziała uroczystym, podniosłym tonem i zeskoczyła z głazu. 
Odłożyłam swój kosz i pochwyciłam łuk oraz kołczan ze strzałami, które ostatnio sama wystrugałam. Zarzuciłam go przez ramię i ustawiłam się jako pierwsza.
  ''Co ja tu robię?'' - pomyślałam. Ostatnio ciągle towarzyszyło mi uczucie samotności i niepewność. Nie miałam chęci. Chęci na nic. 

ELLIE:

  Równo z pojawieniem się słońca na horyzoncie wysłałam Thuna i Dereka po żołnierzy a ja i Ilaj miałyśmy czas by jeszcze raz przegadać plan działania i obmyśleć ewentualny kierunek porywaczy. Podczas rozmowy zaostrzyłam nasze włócznie i szable by być przygotowanym na ewentualną konfrontację, która może przyjść w każdej chwili i z każdej strony. 

  Około południa Thun i Derek przybyli z grupką wojowników. Było ich około pół tuzina więc całkiem przyzwoita grupa. Ustaliliśmy plan, przygotowaliśmy prowiant i wodę oraz omówiliśmy szczegóły całej akcji. Podzieliliśmy się na grupy po dwóch Elfów i ruszyliśmy w odstępach około ćwierć stajania.
  Ja wyruszyłam z Thunem. Podróż mijała w ciszy i spokoju. Bez oznak i śladów jakiegokolwiek istnienia, lub chociaż czegoś co wskazywało, że coś lub ktoś tędy przechodził. 
W końcu miałam czas, by zapytać Thuna o jego relacje z Ilaj, ale nie do końca wiedziałam jak to zrobić, nie wiedziałam też, czy po naszej rozmowie nie zapadnie niezręczna cisza, która nas rozproszy. Przez jeszcze chwilę szliśmy w ciszy aż w końcu spytałam o to, co mnie dręczyło. 
  - No wiesz. To dziwne uczucie, ale myślę,  że chciałbym się z nią połączyć. Przed Narsą. To coś poważnego. - ulżyło mi. Wypuściłam z płuc powietrze które zatrzymałam w sobie podczas wypowiedzi Thuna. Uśmiechnęłam się, bo nie potrafiłam trzymać w sobie radości związanej z tą informacją. Zapadła cisza, ale to była szczęśliwa cisza. 
  - Czekaj - szepnęłam. Cofnęłam się o krok i dotknęłam kory drzewa, które przed momentem minęłam. Kora była rozcięta. Dosyć grubym narzędziem. - Spójrz tu. - Na te słowa Thun podbiegł do mnie.
  - To na pewno nie było zwierzę. - Dotknął drzewa a ja westchnęłam.
  - Rozejrzyjmy się w pobliżu za kolejnymi śladami, zanim zrobi się ciemno. 
  Na kolejnych drzewach również były podobne rozcięcia lub połamane gałęzie. Ktoś albo chciał wpędzić nas w pułapkę, albo prosił nas o pomoc. Kręciliśmy się dookoła poszlak na drzewach.
  Sprawdzaliśmy krzewy, inne drzewa i ziemię oraz kamienie w poszukiwaniu innych poszlak.    Wszystkie kierowały nas w jedną stronę. To tam musieliśmy się udać. 
  Zagwizdałam tak głośno ile miałam siły i po dwóch kwadransach wszyscy pojawili się w tym samym miejscu gdzie my. Opowiedzieliśmy wszystkim o poszlakach i przeszliśmy jeszcze z dwa stajania, by rozłożyć obóz. Zboczyliśmy z trasy, gdyby gdzieś nieopodal czyhał wróg. Nie mogliśmy dać się złapać, nie w takim momencie.
  Nasze namioty pokryliśmy błotem liśćmi i gałęziami tak by nie rzucały się w oczy z daleka.   
 
  Grupa, która do nas przybyła była całkiem sympatyczna. Rozmawialiśmy do zmierzchu o planie na jutrzejszą podróż i o tym, co robili podczas szkoleń w wojsku. Z ich opowieści wywnioskowałam, że o  wiele ciekawiej jest tutaj, i o wiele więcej nauczyłam się żyjąc w dziczy przez te kilka nocy. Po wspólnej modlitwie poszliśmy zebrać prowiant na noc i na jutrzejszy wieczór. Ja zebrałam również herbatę i uzupełniłam swój bukłak wodą.
  Nad drzewami rozległ się głośny szum. Przysiadłam i skierowałam głowę ku górze. Bardzo się zdziwiłam, bo to co widziałam to smok. Jednak nie skupił przy tym miejscu uwagi i szybko poleciał na wschód. Gdzie leciał? Skąd tu się wziął? Był to znak na zakończenie zbierania prowiantu i powrót do namiotów.
  Podczas powrotnej drogi wolałam zostać skupiona i uważna. W pobliżu mogło czaić się niebezpieczeństwo. Oczy miałam szeroko otarte a słuch wytężony jak tylko mogłam. 
  Za sobą usłyszałam szelest i trzaskanie gałęzi. Chwyciłam za szablę u pasa, gdy chciałam ją wyciągnąć usłyszałam:
  - Rzuć szablę na ziemię i odwróć się twarzą do mnie. - Znam ten głos.
  - Kim jesteś? Idę do namiotu stajanie stąd. - Podawanie takiej informacji mogło być groźne, jednak wiedziałam, że to ktoś z naszej drużyny. 
  - El? - Derek. Ulżyło mi. 
  - Tak braciszku! - Powiedziałam, chyba jednak trochę za głośno bo usłyszałam, jak jakiś ptak odlatuje z któregoś z drzew. - Wracajmy. - Dalszą drogę przebyliśmy razem a na miejscu zastaliśmy palące się ognisko.
 
  Dowiedzieliśmy się, że wszyscy czekają na nas z niecierpliwością od około dwóch kwadransów. Powiedzieli nam, że też widzieli smoka, ale już gdy wracali do obozu. Rozmawialiśmy do póki ognisko całkiem się nie wypaliło. Wcześniej ustaliliśmy, że będziemy trzymać wartę i zmieniać się co jakiś czas. Pierwszy był Derek. Długo nie mogłam zmrużyć oczu, dobrze że ja miałam objąć wartę jako czwarta. Po długim przewracaniu się z boku na bok udało mi się zasnąć. 

draco oculosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz