Epilog

36 5 19
                                    

Mijam kolejną i kolejną bramę.

Bohaci nie mają ani klasy, ani smaku.

Idę nieludzko długą, betonową aleją, która przypomina płytę lotniska. Kilkumetrowy, zbrojony mur. Bramy co kilkadziesiąt metrów, przy których czają się uzbrojeni po zęby magowie mentalni. Z podejrzliwym wzrokiem przepuszczają mnie dalej. Czuję na sobie oczy, wiele oczu. Na pewno jestem też na muszce snajperów.

Ciekawe. Co takiego ukrywają i czego się aż tak boją, żeby zalać wszystko tym obrzydliwym betonem?

W końcu docieram do pierwszych zabudowań. Prywatne koszary, czemu nie.

Odtwarzam w głowie piosenkę, którą układam dla siostry. Wybijam rytm, stukając palcem w udo. Synchronizuję oddechy z uderzeniami. Powolne, spokojne oddechy. Tak... Jestem opanowany i wiem co robić. W tej chwili bardziej martwi mnie to, że cały czas nie mogę przełamać melodii. Zaczynam nucić pod nosem słowa.

Obiecałem chronić cię

Ale to ty jesteś tu gdy boję się

Chciałem zabrać mrok

Ale to ty ze mnie śmiejesz się

Gdy czarny dym opada

Zalewa serce nie daje śnić

Ale to ty mówisz mi

Nie trzeba się bać naprawdę żyć.

Jak na pierwszą wersję te słowa nawet ujdą... Ale refren, ciągle gdzieś mi ucieka.

Ale to ty... Ale to ty...

Ale to ty mówisz mi...

Aha. W końcu dostrzegam budynek, który przypomina coś w czym można mieszkać. Obok drzwi wejściowych lśni czarny motocykl. Dokładnie to, czego szukałem.

Przez głowę przeleciało mi przynajmniej kilkadziesiąt scenariuszy. Jeden gorszy od drugiego. Tak wiele ścieżek może prowadzić do tego samego rezultatu, szczególnie, jeśli zostało się przeszkolonym przez takiego weterana jak Francesco Vendetti. Wszyscy myślą, że skrzydła są zwieńczeniem moich umiejętności. Nie wiedzą, że w naszych żyłach płynie prawdziwy, pierwotny ogień. Nie zdają sobie sprawy, co można nim osiągnąć.

I bardzo dobrze.

Jeśli zostałem wrzucony w sam środek gry, której reguł nie znam... To czemu miałbym trzymać się jakichkolwiek zasad?

Ale w przeciwieństwie do Bohatych nie jestem barbarzyńcą. Nie zabiję go. Choć jak mówi stare, vendalskie przysłowie, od śmierci gorsza jest tylko niezdolność do kochania. A po tym, co planuję mu zrobić... Może być różnie.

Staję przed zbrojonymi drzwiami i naciskam dzwonek do drzwi. Otwierają się po chwili a ja spoglądam prosto w złoto-czerwone oczy.

- Powiedziałbym dobry wieczór, Stanislav... Ale niestety dla ciebie, nie będzie on najprzyjemniejszy. - Chce od razu coś powiedzieć, ale przykładam palec do ust. - Ćśśś... Ani słowa.

Powitanie go w ten sam sposób, w jaki on powitał mnie tuż przed próbą odebrania życia, musiało wywołać na nim wrażenie. Milczy, patrząc na mnie inaczej niż dotychczas. Pierwszy raz widzi we mnie przeciwnika. Lustruje moją sylwetkę tak, jak lustruje się dzikie zwierzę przed potencjalnym atakiem. Ha... Muszę przyznać, poczucie siły to wspaniałe uczucie.

- Mogę wejść? - Patrzę na niego ponaglająco. - Chcę z tobą porozmawiać. Przy odpowiedniej kooperacji... Być może... - Przekrzywiam głowę z uśmiechem. - Nikomu nie stanie się krzywda.

Stanislav przesuwa się, pozwalając mi wejść do środka. Czuję do niego respekt. Wiem, że może mnie zaatakować w każdej chwili. Jestem na nie swoim terenie. Ale nie boję się go, nie teraz.

W tej chwili pierwszy raz w życiu czuję dumę ze swojego nazwiska.

Jest tylko jedna rzecz w której Vendetti są lepsi niż inni. I jest to vendetta.

 I jest to vendetta

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

https://www.pinterest.es/pin/960251951784145632/

SPARKLESS 3 [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz