Rozdział 4

169 37 47
                                    

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Tańczyła w rytm skocznej muzyki w świetle zachodzącego słońca. Włosy subtelnie opadały na odsłonięte ramiona, połyskując w pomarańczowo-złotej poświacie. Z jej ust nie nikł uśmiech, a gwiazdy zaklęte w oczach mieniły się radośnie. Była niczym nimfa, która swym urokiem przyciągała wszystkie męskie spojrzenia. Nie zasługiwałem nawet, żeby na nią patrzeć. O zaproponowaniu wspólnego tańca nie było nawet mowy. Była zbyt doskonała.

Siedziałem po drugiej stronie ogniska, podziwiając każdy wykonany z gracją ruch jej ciała. Odwróciła się w moją stronę, a nasze spojrzenia spotkały się w połowie drogi. Przez te kilka sekund wstrzymałem oddech i zastygłem w bezruchu. Jej kąciki ust poszybowały w górę, a dłonią zaczęła zachęcać mnie do dołączenia do całej grupy. 

Nie byłem w stanie tam podejść. 

Pokręciłem przecząco głową i spuściłem wzrok w dół. Jak zawsze uciekałem. Uciekałem od wszystkiego. Od wyzwań jakie stawiał przede mną los. Od nawiązywania nowych znajomości. Od zacieśniania istniejących relacji.

Gdyby nie Joint, którego misją życiową stało się uspołecznianie mnie, siedziałbym w domu. W swojej pustelni. Sam.

Nie poznałbym jej – swojego niedoścignionego marzenia.

Oparty plecami o balustradę, zaciągnąłem się mocniej papierosem. Tak nagłe spotkanie Alice, całkowicie mnie rozstroiło. Nie zasnąłem już tej nocy, wspominając stare czasy i jej ponowne pojawienie się w moim życiu.

Jako nastolatek byłem ostatnim fajtłapą, nie umiejącym z nią normalnie porozmawiać, przez co straciłem tak ważną dla mnie osobę na dziesięć lat. Szczęście dało mi kolejną szansę. Ale czy będę umiał z niej skorzystać? Czy tym razem przełamię się i zawalczę o swoje?

Otaczał mnie bezpieczny, solidny mur chroniący przed światem. Nie byłem pewien, czy uda mi się go pokonać. Sam nie wiem, skąd brały się te aspołeczne bariery.

Wybrałem zawód weterynarza, bo w zwierzętach odnajdowałem swój spokój. Tylko z nimi bez problemu umiałem się porozumieć. Cieszyłem się, gdy trafnie odebrałem przekazywane przez nie sygnały, których zazwyczaj nikt nie dostrzegał. Czytałem w ich oczach, w których można było odnaleźć tak jasny przekaz. Nie potrzebowałem mowy, żeby zrozumieć, co chcą mi powiedzieć. Szkoda, że w kontaktach z ludźmi nie szło mi tak dobrze...

Patricia, zawsze powtarzała, że mam dar, którego nie mogę zatracić. Zastanawiała się, jak to robię, że nawet te najbardziej rozjuszone zwierzęta, stawały się przy mnie oazą spokoju? Odpowiedź była prosta. Słuchałem ich duszy, a nie słów.

Muszę wziąć się w końcu w garść i otworzyć, nie tylko przed Jointem, ale i przed Alice. Już w nocy mogłem z nią porozmawiać. Dowiedzieć się, czy też przyjechała tu na urlop. A może pracuje w pensjonacie i mieszka na miejscu? Nie zrobiłem tego. Dlaczego? Bo znowu jak ten tchórz zwiałem do pokoju.

Śladami tęsknotyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz