Zew przeszłości

66 7 1
                                    

W ciemności wszystko wydawało się jednakowe. Sen, leżenie w bezruchu, chodzenie. Odróżnić te czynności można było jedynie po stanie nieświadomości w umyśle, liczeniu głębokich oddechów lub miarowych wstrząsach.

Ominis nie pamiętał, kiedy stracił przytomność, ale z zaskakującą jasnością potrafił stwierdzić, kiedy się ocknął. Kamień pod jego dłońmi był zimny, a zapach spalonych szat dobiegał do jego nosa, podrażniając i wzmagając odruch kichania. Tępe pulsowanie w czaszce było jak małe eksplozje lub uderzenia młota w przytłaczającej pustce innych doznań.

Na pierwszy plan wysuwały się jednak bolesne oddechy osoby leżącej tuż pod nim. Ominis westchnął, staczając się niezgrabnie z ciała i tracąc tę odrobinę ciepła, które zapewniał kontakt skóry ze skórą, nawet jeśli było to przez grubą warstwę szkolnych szat.

Pomacał w ciemności kieszenie, szukając różdżki. Przeszukał kamienie i szczeliny, nierówności posadzki i wnęki w wysklepieniu, rozcinając sobie czubki palców aż do krwi, lecz magicznego narzędzia nie znalazł.

Ominis nie był typem osoby łatwo wpadającej w histerię, lecz nie mógł zaprzeczyć, że w tym nieznanym otoczeniu, z nieprzytomnym i rannym Sebastianem, bez jedynego narzędzia, które pozwalało mu bronić się i widzieć, poczuł się zagubiony, a nawet odrobinę przestraszony. Cichy, zdławiony dźwięk wydostał się spomiędzy jego ust i nagle w umyśle pojawił się niechciany obraz.

– Ominis, Ominis... – zawołał go głos, cichy i damski. – On cierpi – stwierdził z zachwytem, gdy zduszony jęk dobiegł do jego uszu, wdzierając się prosto w mózg. – Tak pięknie krwawi – ciągnął głos z lekkim chichotem, tak radosnym, jakby tuż pod nogami nie leżał człowiek, którego dziecko zmuszone było własnoręcznie torturować. – Przypatrz mu się uważnie i zapamiętaj. Zapamiętaj dokładnie, gdzie jest jego miejsce – wskazywała kobieta, a cichy szloch zmącił myśli chłopca. – Jesteś ponad nim, Ominisie Gaunt. Pamiętaj i ciesz się jego cierpieniem. De-le-ktuj się nim. A teraz...Crucio...!

Szarpnął się, wyrywając ze wspomnień z urwanym wdechem. Drżał jak listek na wietrze, a płacz torturowanego mugola mieszał się z majaczeniem rannego Sebastiana i Ominis nie potrafił już odróżnić rzeczywistości od mary, zatracając się w złym śnie, wpadając coraz głębiej, głębiej i głębiej...

– Patrz, jaki słaby...

Ciche sapnięcie dotarło do uszu Ominisa jak przez grubą taflę szkła.

– Żałosne stworzenie...

Słowa... ciągle były słowa. Potrafiły być subtelne, czasami nawet kojące, ale ostatecznie zawsze raniły.

– Nie powinno było się narodzić...

A Ominis się z tym utożsamiał, żałując. Żałując razem ze starcem wijącym się w spazmach na podłodze rodzinnej posiadłości Gauntów, że kiedykolwiek się narodził, woląc w tym momencie nie istnieć.

– Ominis... Ominis Gaunt – szeptał głos, zdradziecki, uwodzący, lecz jakże realny. – Nie jesteś słaby.

Lecz Ominis nie mógł - nie potrafił - się z tym zgodzić. Był żałosny, dając się wykorzystać rodzinie, zawładnąć sobą, bo nie miał siły i odwagi, jak jego ciocia Noctua, by się jawnie przeciwstawić.

– Jesteś silny. Jesteś odważny.

Był tak żałosny, nie potrafiąc nawet porozumieć się z jedynym przyjacielem, jakiego posiadał i uchronić go przed skutkami szkaradnej Czarnej Magii.

– Jesteś sobą, Ominis, i chcę, żebyś do mnie wrócił – oznajmił bardzo znajomy głos i Ominis poddał się swojej ciekawości, otwierając szeroko oczy.

Cień jutra || SebinisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz