Lament Feniksa

10 4 0
                                    

Albus Dumbledore był człowiekiem sędziwym. Zmarszczki na jego twarzy zdradzały prawdziwy wiek starca. Kiedy spał, wydawał się zmęczony, jakby wreszcie mógł zaznać spokoju po życiu pełnym trudów i nieszczęść.

Harry wpatrywał się w śpiący portret z mieszanką niezidentyfikowanych uczuć. Żal wysuwał się na pierwszy plan - wszechogarniająca rozpacz, którą czuł, gdy obserwował upadek czarodzieja z Wieży Astronomicznej.

Jednak pod warstwą smutku gnieździła się wściekłość. Jej gruba warstwa poprzeplatana palącą irytacją, niejasną chęcią zemsty i wielką goryczą, które wynikały z całkowitej bezradności chłopaka.

Harry nienawidził bycia w ciemności. A właśnie sobie uświadomił, że przez cały ten rok Dumbledore wodził go za nos. Pokazywał urywki życia Riddle'a, napomykał o Horkruksach i dawał ochłapy, na które Harry chętnie się rzucał, a w rzeczywistości starzec nie dał nic wartościowego.

Harry Potter nie miał nic - czuł się nagi bez swojej zwykłej otoczki pewności, choć przez większość czasu tak naprawdę szedł na żywioł i nie miał pojęcia, co z tego wyniknie. A teraz zabrakło nawet jego gryfońskiej brawury.

Czuł się zmęczony, patrząc na nieruchomy portret byłego dyrektora i pragnąc także zasnąć równie kamiennym snem.

Odwrócił się z westchnieniem, gdy tylko usłyszał kroki na schodach. Gargulce nie strzegły już wejścia do gabinetu dyrektora - McGonagall nie zdążyła jeszcze ustawić nowego hasła.

Przez drzwi weszli Ominis i Sebastian, którzy stanowili ciekawostkę. Dwóch podróżników, którym Harry uparcie chciał pomóc, lecz nie wiedział jak. Nie, kiedy nie miał pojęcia, jak pomóc samemu sobie.

Jednak szczere uśmiechy na ustach obu chłopców sprawiły, że Harry rozpogodził się. Wspomnienie mignęło mu przed oczami. Obrazy płonącej chaty Hagrida, szaleńcza pogoń za Snapem i nagły lament feniksa, głośny i przenikający powietrze silnymi drganiami.

Zdrajca może i uciekł, lecz w tamtym momencie liczyło się coś innego - druzgocąca emocjonalnie pieśń feniksa, który wzywał Harry'ego do siebie. Chłopak uchwycił pióra mistycznej istoty i wtedy jego świat stanął w ogniu.

Znalazł się w zakurzonym korytarzu. Zaklęcia siekły powietrze, kolorowe, zabójcze rozbłyski. Atakowały dwójkę uczniów skulonych na podłodze pod chwiejącą się tarczą. Jej niebieska poświata gasła i pękała, siateczki rozchodziły się po kopule, sygnalizując jej niedługi upadek.

Harry rozpoznał dwójkę Ślizgonów - jak mógł ich nie rozpoznać, skoro większość ostatnich dwóch miesięcy spędził na pomaganiu zagubionym chłopcom?

Z furią rzucił się na czwórkę Śmierciożerców. Złość podsycana była świadomością, że Snape i Malfoy zdołali uciec. Kolejnym sługom Voldemorta nie zamierzał dać takiej szansy.

Zaatakował z zaciętością bazyliszka, posyłając dwójkę wrogów na ścianę. Kolejnego potraktował Sectumsemprą. Może na Snape'a nie zadziałała, ale ten Śmierciożerca nie obronił się, padając na podłogę. Harry nie miał wyrzutów sumienia.

Wrogowie chcieli zranić jego przyjaciół. Do tego Gryfon nie mógł dopuścić.

Sebastian rozejrzał się po korytarzu, zaskoczony pojawieniem się Harry'ego. Gryfon skinął mu głową i ramię w ramię zaatakowali niedobitków. Nic nie mogło równać się ich zaciętości, gdy posyłali grad zaklęć na uciekających Śmierciożerców.

Wkrótce było po wszystkim. Jedynie ciężkie oddechy Sebastiana i Harry'ego mieszały się z chrapliwymi jękami powalonych Śmierciożerców.

I wtedy nastąpił cud.

Cień jutra || SebinisOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz