Rozdział 1.1 - Maddie

597 88 30
                                    

Kiedy uzupełniamy dokument, kątem oka w oddali zauważam dwa reflektory. Wyłaniają się na zakręcie, na końcu gęstego lasu i z każdą sekundą zbliżają do nas. Tuż nad nimi w oddali majaczą wielkie, kamienne szczyty gór. W powietrzu roznosi się wilgotny zapach mchu. Pan Josheph, bo takie imię widnieje na jego dokumentach, unosi twarz i przygląda się z konsternacją jadącemu.

– To chyba Grayson – chrząka. – Pewnie postanowił jechać za mną do prosektorium.

Marszczę brwi i oblizuję pomalowane czerwoną pomadką usta, słysząc coraz bliżej odgłos warczącego pickupa.

– To mąż zmarłej, tak?

– Tak, dokładnie. Jeżeli się zatrzyma, być może zgodzi się panią powieźć.

Szybko podejmuję decyzję. Nie mam innego wyjścia.

– Tak, to bardzo dobry pomysł. Muszę go o to poprosić.

W końcu taki człowiek jak burmistrz, skoro wzbudził zaufanie swoich mieszkańców, nie może mieć złych zamiarów a dodatkowo nie będzie mnie podrywać, skoro przeżywa własną tragedię.

Już po chwili zatrzymuje się na równi z nami i unosi brwi, widząc kraksę, jaka ma tu miejsce. Ja też unoszę brwi, ale nie dlatego, że dziwię się wypadkiem, ale tym, że mężczyzna od razu wpada mi w oko. Spoglądam na niego i ciach – wiem, że bym się z nim puściła. A ja się nie puszczam z nieznajomymi. I to tym bardziej mnie dziwi. Ten mężczyzna ma w sobie coś takiego, że mnie ujmuje. I nie jest to współczucie dla jego sytuacji. Bije od niego nonszalancja, urok osobisty, a do tego jest po prostu atrakcyjny z jasnymi, chociaż bardzo smutnymi oczami i blond włosami.

Szybko zdejmuję z niego wzrok, łapiąc się na głupich myślach. To, co robię w tej chwili, jest straszne, bo on przygotowuje pogrzeb dla żony, a ja przez moment zerkam na niego pożądliwie – ale nic nie poradzę, bo czasem po prostu tak jest, że ktoś nam się podoba od pierwszego spojrzenia. Nie mam żadnego wpływu na pojawiającą się chemię.

Staram się więc skupić na tym, że moje auto jest mocno potłuczone, tak jak to stojące za nim, że mogą pożreć mnie tutaj niedźwiedzie i że mam już tylko dwadzieścia minut na dojechanie na miejsce. I że zderzak właśnie odpada z karawanu, a spod maski wciąż ulatnia się dym i w każdej chwili możemy tu zginąć od wybuchu.

– Jeszcze czegoś takiego nie widziałem – odzywa się nowo przybyły, tuż po tym, jak parkuje swój wóz i z niego wysiada. Ma bardzo przyjemny głos, wzbudzający zaufanie, chociaż wyczuwam w nim wiele smutku.

– Zagapiłem się i wyrżnąłem jak młody. – Starszy pan unosi bezradnie dłonie. Robi mi się go nawet szkoda, bo rozwalił samochód, który nie tak łatwo zastąpić innym. – Tyle dobrze, że nie stało się nic poważnego. Naprawa nie powinna być trudna. Poszła chłodnica co prawda, ale głębiej chyba nic.

– Nie byłbym pewien, wygląda to poważnie. Jesteście pewni, że wszystko u Was w porządku? – pyta, a ja czuję, jak mi się przygląda. Postanawiam jednak nie odpowiadać na jego spojrzenie, nie chcę, by zauważył, że uważam go za atrakcyjnego. Pomyślałby jeszcze, że mam ochotę go poderwać, a to byłoby bardzo nieodpowiednie w tej chwili. Dodatkowo zauważam, że pomimo ciężaru, jaki niesie na własnych barkach, wciąż znajduje w sobie współczucie dla nas. Musi być naprawdę dobrym człowiekiem.

– Na szczęście nie. Trochę tylko pas przytarł mi skórę. – Spoglądam w dół, na odkryty dekolt. Włożyłam na siebie jedwabną mini sukienkę w butelkowym kolorze, która zakrywa moje ramiona tylko cienkimi ramiączkami, czyli wcale, dlatego szarpnięcie pozostawiło ślad. – No i jak pan widzi, jestem naszykowana na ślub siostry, na który muszę natychmiast jechać, ale nie mam jak.

Mężczyzna wciąż się na mnie patrzy.

– Elizabeth Jonas to pani siostra?

– Tak. – Uśmiecham się. W tym miasteczku wszyscy o wszystkim chyba wiedzą, jak widać. Chociaż to burmistrz, więc pewnie o niektórych rzeczach musi wiedzieć, zwłaszcza tych urzędowych. A może i to znajomość ludzi w niewielkiej miejscowości.

– Kojarzę panią skądś, ale nie wiem skąd – odpowiada z namysłem.

– Jesteśmy z siostrą nieco podobne i to pewnie dlatego, bo raczej się nigdy nie poznaliśmy – odpowiadam, a on pochyla się, by obejrzeć szkodę.

Przez chwilę znów na niego patrzę. Nie wiem o co chodzi, ale nie potrafię się powstrzymać, by go nie obrzucić ponownie wzrokiem. Z pewnością bym go zapamiętała, więc nie ma takiej możliwości, by mnie kojarzył. W miasteczku byłam zaledwie raz, na parapetówce, gdy Lizzy z Thomasem kupili dom. To niemożliwe, żebyśmy się spotkali, bo nie wchodziłam nigdzie po trasie, a u nich w domu go nie było.

Do rozmowy wtrąca się Joseph.

– To może podrzucisz panią do urzędu, a auto odstawimy na pobocze. Scholujemy je później. Zapewne Mark wziąłby je na warsztat. Jeśli pani by chciała...

Na samą myśl o tym, że ktoś zająłby się moim samochodem, czuję ulgę. Za kilka dni będę musiała wrócić do domu, więc dobrze byłoby mieć czym. A myśl o szukaniu mechanika i czekaniu przyprawia mnie o jeszcze większy niepokój.

– Ojej, będę bardzo wdzięczna za pomoc z ogarnięciem mechanika. – Aż pochylam się w kierunku starszego pana, mając ochotę go uściskać – i za podwózkę, jeżeli jest taka możliwość.

Grayson znów na mnie spogląda, a ja szybko obniżam wzrok na białą koszulę, która nakrywa jego pierś, by nie odpowiedzieć mu kontaktem wzrokowym.

– Dobrze, podrzucę, to przecież nie tak daleko. I tak dzisiaj się nigdzie już nie spieszę.

– Dziękuję bardzo panu – odpowiadam. – Przestawię tylko może samochód, zamknę i zabiorę najważniejsze rzeczy. A kluczyki? Mam panu oddać?

Spoglądam na pana Josepha. Wiem, że to nieodpowiedzialne, zaufać obcemu, ale na razie i tak nie mam innej opcji. Auto nie jest też warto dużo, nawet gdyby je ukradł.

– Proszę dać mi chwilę, zaraz zorientuję się, czy nasz znajomy da radę pojechać z lawetą. 


________________

I jak się Wam podoba początek naszej historii? :) 

 #zgubioneserca 

Fb: Katarzyna Rzepecka - książki dla kobiet

Ig: katarzynarzepecka_

X: kasia_rzepeckaa

Tt: katarzyna_rzepecka 

Zapomniane sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz