12.1 Maddie

351 58 16
                                    

– Dobre? – wkładam do buzi Charlie kolejną porcję jabłuszka, które starłam specjalnie dla niej na tarce. Jest soczyste i aromatyczne, jakby dopiero zostało zerwane z drzewa. Dodatkowo udało mi się wybrać takie, które miały oznaczenie ekologiczne.

Charlie otwiera buzię i chętnie je zjada, co mnie cieszy. Nie wiem na ile ona tęskni, ale dzisiaj jest nieco marudna. Może ma gorszy dzień, ale wygląda bardziej tak, jakby zwyczajnie było jej smutno, że ze mną została.

– Kocham cię, wiesz o tym? – Głaskam dłonią jej główkę, odgarniając brązowe włoski z twarzyczki. Z każdym dniem są coraz dłuższe i za chwilę będziemy musiały je obciać. Patrzy na mnie ufnymi oczkami. – Nie pozwolę, by zadziała ci się jakaś krzyda. Jesteś moja. Pamiętaj o tym.

Siedzimy w kuchni, gdzie najbardziej lubimy obie przebywać. Ja rozsiadłam się na krześle, Charlie zaś usadziłam w specjalnym krzesełku do karmienia. To naprawdę bardzo wygodne rozwiązanie, bo dzięki temu jest wysoko, ale ma też zapewnione bezpieczeństwo.

– Dadadada – mówi, uderzając dłonią o podstawkę, kiedy przełyka kolejną porcję. Uśmiecham się i podaję jej do buzi więcej jabłuszka. Wydaje mi się też, że jest na tyle duża, że mogłaby uczyć się jeść sama takie rzeczy. Powinnam zamówić już specjalny zestaw, którym nie zrobi sobie krzywdy. Tylko ciekawe ile czasu będzie jechać do nas taka przesyłka? Sugerując się tym, że już kilka dni temu zamówiłam materiały plastyczne, które utknęły w jakimś punkcie przeładunkowym ze względu na straszną śnieżycę, może nie być to prędko.

Spoglądam w okno. Tuż za firaną roztacza się widok na zaśnieżoną ulicę, na której wciąż przybywa śniegu. Kiedy rano wstałam, byłam przerażona, bo nie mogłam otworzyć nawet drzwi wejściowych, które sa przecież zadaszone. W życiu nie widziałam takiej ilości śniegu. I kiedy już rozkładałam z bezradności ręce, i zaczynałam planować wyjście oknem, jakiś dobry człowiek przysłany przez Graysona, wszystko mi wystrzątał, a nie zajęło mu to wcale mało czasu. Znów mam dług wdzięczności u tego faceta, a to znaczy, że jest okazja, by się odwdzięczyć.

Podaję Charlotte kolejną porcję, zauważając, że mała zaczyna zasypiać. To już jej czas na popołudniową drzemkę. Po takim jabłuszku i delikatnej zupce, którą wcześniej zjadła, powinna trochę pospać, co cieszy mnie, bo za niedługo spodziewam się gościa.

Wczoraj umówiłyśmy się z Avą i już przestraszyłam się, że nasze spotkanie nie dojdzie do skutku, jednak wygląda na to, że ulice są przejezdne i potwierdziła mi jeszcze raz swoją wizytę. Bardzo się nią to cieszę, bo chciałabym z kimś pogadać, a mam wrażenie, że ona naprawdę swoją obecnością może mi bardzo pomóc. Ta sytuacja z Grayem wczoraj była na końcu tak gorąca, że długo nie mogłam zasnąć, a kiedy już padłam, odwiedził mnie we śnie. I to było bardzo dziwne, bo w tej sennej wizji mieliśmy te same oczy, ale inne ciała i inne życia, w których on był moim mężem, prowadzącym ogromne gospodarstwo w jakichś odległych latach, a ja byłam jego żoną. To było tak realistyczne, jakbym naprawę żyła w jakieś dziewiętnastowicznej Aglii, a sen był wspomnieniem. Miałam ubraną czarną suknię, typową dla tamtego czasu – z gorsetem i białą stójką pod samą brodę, a na plecach zwiewała ogromna kokarda. Dom w którym mieszkaliśmy nie był zwyczajny, za to wyglądał jak pałacyk. Wokół wszystko było pokryte zielenią – trawą o soczystym kolorze, i drzewami, na których rosły przepiękne owoce. Jeździliśmy po tych ziemiach konno. I mieliśmy dzieci, chyba czwórkę.

To był tak dziwny sen, że nie potrafię do tej pory wybić go sobie z głowy. Realistyczny. Wręcz taki, jakbym w nim przeniosła się w te inne czasy i doświadczała takiego życia. A jedyne co było takie samo jak teraz, to nasze oczy.

Zapomniane sercaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz