Gdybym mogła opisać moje samopoczucie jednym słowem, określiłabym je jako: koszmarne. Żyję od tabletki do tabletki, która nieco łagodzi objawy choroby, pije dużo i jeszcze więcej sikam. Łeb nawala mnie tak, że mam ochotę sobie w niego strzelić.
Dramat.
Wczoraj jeszcze jakoś funkcjonowałam, chociaż czułam, że mnie łapie choroba, ale dzisiaj to już jakaś tragedia, bo przez praktycznie cały czas mam wysoką temperaturę. I jeśli ktoś by się zastanawiał, czy Charlie jest chora – tak, ona też wygląda i zapewne czuje się tak samo, jak ja. I to jest podwójnie straszne, bo boli mnie absolutnie każdy skrawek ciała, przez co nie mam siły jej nosić i się nią opiekować, a ona tego wymaga. Nie pamiętam kiedy ostatnio byłam tak rozłożona, żebym ledwie powłóczyła nogami, a muszę być silna.
Rano zadzwoniłam do przychodni – niestety na dzisiaj umówienie wizyty okazało się niemożliwe, bo w miasteczku panuje jakiś wirus i powiedzieli mi, że gdyby do jutra się pogorszyło, mam dzwonić na pogotowie. Lekarze nie mają już żadnych miejsc, bo są tak zawaleni wizytami, ale obiecali mi przysłać jakiegoś lekarza jutro. To jest dla mnie niepojęte, bo małemu dziecku nie powinno się odmówić pomocy, ale stwierdzili, że nie jest noworodkiem i po wywiadzie nie brzmi to poważnie na tyle, by zagrażało jej życiu. Draństwo. Na szczęście mamy leki, wiemy mniej więcej, że złapałyśmy to dziadostwo co reszta miasteczka, więc się kurujemy.
Ciekawe, jak czuje się Grayson? W końcu widzieliśmy się wczoraj i przedwczoraj więc mógł się zarazić. Pisał do mnie, ale za każdym razem mała zaczynała płakać, a później nie miałam siły wstać, by mu odpisać. Zapewne i dobrze, w końcu muszę sobie jakoś radzić, a tak jeszcze byłby gotów tutaj przyjechać. Muszę przetrwać i tyle. Jestem w końcu już dorosła i mam na wychowaniu małe dziecko.
Leki powoli chyba przestają na mnie działać, bo znów zaczyna mnie trząść zimno. Leżymy aktualnie w rogu salonu, na miękkim posłaniu w kojcu, obie owinięte w kołdrę, którą przyniosłam z góry, a w tle słychać bajkę, którą włączyłam, by mała miała jakieś zajęcie. Jestem słabą ciotką w tym momencie, ale naprawdę nie mam siły, by się nią zajmować. Najważniejsze teraz, by nie była głodna, miała leki i sucho i była bezpieczna, jeśli zdarzyłoby mi się zasnąć.
Z ogromnym wysiłkiem, niczym zjawa, zaczynam się gramolić przez barierkę, by podejść do mebli kuchennych, a dokładniej do apteczki. Wlokę za sobą nogi, mając wrażenie, że za chwilę upadnę, a odgłos każdego ciężkiego kroku niesie się echem po drewnianej podłodze. Cały obraz przed oczami jakby się wyginał. Na sto procent mam wysoką temperaturę.
Drżącymi rękoma biorę termometr i go uruchamiam, a następnie robię pomiar na czole. Po chwili urządzenie świeci na czerwono i pokazuje 39.7 stopnia. Nic dziwnego, że odnoszę wrażenie, jakbym miała odejść z tego świata. Łykam dwie tabletki na zbicie gorączki i podchodzę do Charlie, by ją sprawdzić. Na szczęście tylko ja jestem w stanie krytycznym.
Nagle w pomieszczeniu rozlega się ciche pukanie. Ktoś jest za drzwiami, albo mi się wydawało. Marszczę brwi i próbuję dostrzec, która jest godzina, bo przez to wszystko straciłam poczucie czasu. Wzrok rozmazuje mi się, gdy to robię. Jest już późne popołudnie. Fatalnie się czuję.
Pukanie znów się rozlega i niesie po domu. Dopiero teraz mam pewność, że dobrze usłyszałam.
– Maddie, otwórz. – To Gray.
Serce zaczyna mi mocniej bić, gdy słyszę jego głos. Nie mam pojęcia co zrobić. Wyglądam rozpaczliwie i jeszcze gorzej się czuję i to naprawdę nie jest dobry moment, by mnie oglądał. Nie w takim stanie.
CZYTASZ
Zapomniane serca
RomanceW niektórych kulturach wierzy się, że bogowie splatają pomiędzy ludźmi pisanymi sobie czerwoną nić przeznaczenia. Ta niewidzialna nić może się poplątać, lecz nigdy się nie zerwie, zawsze przyciągając nas do tej jednej, konkretnej osoby. Po tragiczn...