rozdział 7

2 1 0
                                    


      Następnego dnia obudzili mnie krzyki. To kłócili się moi rodzice. Często kłócą, nie zastanawiam się już nawetjaka mogłaby być przyczyna.
      Powoli wstałam z łóżka, bo spać mi już w niezależności od takiej wczesnej godziny nie chciało się, bo jak można spać, kiedy w domu dzieje się coś takiego? Ubrałam się i poszłam do łazienki. Kiedy wyszłam, tata dopiero gotował mi śniadanie, przez tą kłótnię nie zdążył zrobić to wcześniej.
      – Hej, tato. Co tam znowu jest? – przywitałam ja go i trochę przytuliłam.
      On nie odwzajemnił tego, tylko krótko odpowiedział:
      – No znowu ją rozwala, pora już do psychiatry iść.
      Cicho usiadłam na krześle i spojrzałam na tatę. Cały trząsł się. To przez mamę, wiem dokładnie, jak to jest z niej kłócić się. Swoim krzykiem wysysa całą siłę i energię. Żal mi go, to jest okropnie, zwłaszcza dlatego, że wiem, że tata na pewno niczego złego nie zrobił, to po prostu kolejne objawy jej zaburzenia.
      – Co się zdarzyło? – w końcu potrafiłam wydusić z siebie pytanie, które tak mocno mnie dręczyło w tej chwili.
      – Sam nie wiem, – odparł. – Poszedłem do kuchni, a ona tam siedziała z tą swoją niezadowoloną brzydką miną. Kiedy wszedłem nawet nie spojrzała na mnie, tylko wyszła i zaczęła chodzić, trzaskając drzwiami i nie wiem co chcąc.
      Wtedy zamilkł. Od razu zrozumiałam, że to było nic innego, jak tylko te jej zaburzenie. Starałam się o tym nie myśleć, żeby nie psuć sobie nastroju, ale nie udało się.
      Nagle usłyszeliśmy głośny brzęk, a zaraz potem histeryczny krzyk i płacz. Wzdrygnęłam. Nie było to dla mnie czymś nowym, widziałam już to kilka razy, ale za każdym razem zaczynały mi trząść się ręce.
      – K****! – przeklnął głośnie tata i szybko pobiegł do kuchni.
      Dalej z kuchni donosiły się tylko krzyki i kolejne brzęki. Jedyne słowa, które potrafiłam zrozumieć i zapamiętać, były: "Ty co do cholery robisz?! Chora jesteś?! Przestań naczynia niszczyć! – A ty rodzinę zniszczyłeś, sku*****!!!"
      Wtedy zrozumiałam, że tata już nie ma możliwości dokończyć robienie śniadania dla mnie, więc zrobiłam to sama i zjadłam go w akompaniamencie niekończących się dźwięków kłótni, histerii i przekleństw.

***

      Słońce już prawie w pełni ukryło się za horyzontem, a gdzieś daleko na wschodzie, właśnie tam, gdzie na niebie zasnęły różowe chmurki, powoli wypływał zza nich krwawy Księżyc. Jako jakieś duże tajemnicze oko on patrzył na mnie z tyłu, kiedy ja z całych znalezionych we mnie sił biegłam w stronę gór, w stronę lasu.
      Po kilku minutach domy zaczęły spotykać mi się rzadziej a rzadziej, aż w końcu przebiegłam koło ostatniej porzuconej stodoły i wbiegłam do lasu. Uciekłam, znowu.
      Nie, wcale nie płakałam , z resztą... A co to w ogóle znaczy? Nie wiem, nie pamiętam, kiedy po raz ostatni po moich policzkach spłynęła ostatnia łza. Nie płaczę, nie widzę w tym sensu. Zamiast tego wyję, biegam albo uciekam do lasu.
      Las zawsze był moim żywiołem, w lesie mogę zapomnieć o wszystkich swoich problemach i nie wspominać o nich, dopóki nie wyjdę z niego. W lesie jak gdybym zamieniała się w młodego czarnego wilka, dla którego całkowicie obcymi są wszystkie te ludzkie sprawy i problemy. Wilk zawsze jest szczęśliwy lub przynajmniej nie smuci się. I to jasna rzecz dlaczego – mieszka w lesie, w jego sforze panuje spokój i harmonia, w tych okolicznościach może z łatwością złapać smacznego jelenia i nakarmić nim swoją rodzinę, w niebie mu zawsze świecą słońce i Księżyc, a pod nogami zawsze jest miękka zielona trawa. Szkoda, że nie jestem tym wilkiem, mogę tylko udawać i wyobrażać sobie, że nim jestem.
      Od kiedy wszystkie te moje problemy stały się dla mnie już za zbyt nieznośnymi, zaczęłam uciekać do lasu. Mogłam godzinami siedzieć na moim ulubionym kamniu, podziwiać życie lasu, spacerować po takim zwanym "mojemu terytorium", czytać książkę, robić bransoletki z nitek. Tylko muzyki niestety nie mogłam słuchać, bo, znajdując się w lesie, musiałam zawsze mieć słuch włączony na 100%.
      Wreszcie dotarłam do swojego kamnia, powiesiłam plecak na gałązkę, położyłam się na kamniu w "wilczej" pozycji i zamknęłam oczy. W mojej głowie wciąż brzmiały te głośne krzyki, a w duszy wciąż czułam ten okropny ciężki klimat, który dzięki tej kłótni panował aktualnie w moim domu. Jako "osoba wilcza" doskonale wyczuwam nastrój innych ludzi oraz atmosferę, którą miało jakieś miejsce. Ale las robił swoje i już po dziesięciu minutach zaczęłam powoli uspokajać się.
      Kiedy zrobiło się prawie w pełni ciemno, wyjęłam z plecaka telefon i zobaczyłam powiadomienie. "Mama" dzwoniła już 30 razy, chyba wróciła do domu i mnie w nim nie spostrzegła. No i dobrze jej, mam już wszystko głęboko gdzieś. I w ogóle chcę powiedzieć, że dziwne rzeczy robią się, bo... Czyż to jej tak na mnie zależeć nagle zaczęło? Hmm, nie wiedziałam.
      To była już 19 godzina, ale do tak zwanego "domu" wracać wcale mi się nie chciało. Może o 22 wrócę. Wtedy znowu położyłam się i za tym razem już potrafiłam zasnąć.
      Obudził mnie dziwny szelest liści, niby to były czyjeś kroki. Szybko podniosłam głowę. Szelest jest blisko i chyba ten gość znajduje się tuż za moimi plecami. Instynktownie napięłam palce z ostrymi paznokciami, które tak naprawdę raczej były pazurami, bo mogłam pociąć nimi skórę tak, że potem w tym miejscu jeszcze przez dwa tygodnie zostawały się krwawe blizny. Lecz zanim zdążyłam obrócić się i uderzyć to coś z całej siły, poczułam dwa ukłucia w szyję.
      – Сладких снов!¹ – powiedziało to stworzenie i wyłączyłam się, a ostatnim, co przeskoczyło w mej głowie, było zrozumienie tego, że to było po rosyjsku.
     

     

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.


Wach auf! | Obudź się!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz