Pov: Charlie
Nigdy nie zapomniałem o Marcelu Le Blanche. Tego chłopaka nie dało się zapomnieć. Nawet jeśli nie mieliśmy kontaktu od kilku lat. Zawsze go wspaniale wspominałem. Kobra był jaki był, ale nigdy się nie poddał do końca. Może i był niedoszłym samobójcą oraz ćpunem, ale zawsze wiedział jak się zaopiekować swoimi bliskimi. Miałem nadzieję, że on też mnie dobrze wspominał.
Pomiędzy nami była duża różnica wieku. On niedawno skończył dwadzieścia lat, a ja za miesiąc kończę dwadzieścia siedem lat. Miałem narzeczoną od dwóch lat, która była w ciąży od kilku miesięcy. A z tego co wiedziałem to chłopak zerwał z Lilianą kilka miesięcy temu, a niedawno jakąś Olivia z nim. Jeszcze to, że jego matka zmarła... Boże. Nie umiałem sobie tego wybaczyć, że Marcel nie wiedział, iż byłem u jego matki co tydzień bez jego wiedzy. Ponoć chłopak nie brał narkotyków od miesiąca, ale nie wiedziałem ile jest w tym prawdy, słyszałem również, że palił dwa razy więcej niż wcześniej. Martwiło mnie to, nawet bardzo.
Siedząc w pracy często myślałem o Kobrze. Między innymi o tym, co mógł teraz robić, co czuje, co mu siedzi w głowie. Byłem cholernie ciekaw czy dalej siedzi w tym nielegalnym gównie jak kiedyś. Byłem prawej pewny, że dalej tak jest, jednakże nie miałem do tego jakichkolwiek dowodów. Kilka razy tylko obiło mi się o uszy, że wygrał jakiś wyścig. A najgłośniej zrobiło się wtedy gdy zaczął "pracować" dla Eliota Lopeza. Nie wierzyłem w to iż mógł znowu być z nim w mafii. Miał z tym skończyć.
____________Chłopak przybiegł do mnie razem ze swą siostrą na rękach zapłakany. Nie wiedziałem co się stało, ale byłem przerażony.
- Co się stało? - Zapytałem zabierając Melanie z jego rąk.
- Ona się naćpała i chuj wie skąd wytrzasnęła pierdolony nóż. Schowałem wszystkie w trudno dostępnych miejscach! A ona znalazła jeden! - Płakał. Tak bardzo płakał, a ja nie potrafiłem w żaden sposób zareagować. - Zaczęła nim wymachiwać przy Meli. Gdybym, kurwa, nie złapał tego cholernego noża to najprawdopodobniej młoda by nie żyła. - Podwinął rękaw bluzy a tam ukazała się niechlujnie zabandażowana ręka.
- Hej, młody, spokojnie. Odwiń ten bandaż opatrze ci tą ranę a potem pomyślimy co będzie dalej dobrze? - Sam siebie nie poznawałem. Byłem tak bardzo spokojny, a to nie było do mnie podobne.
- Dobrze.
Poszedłem do łazienki i wziąłem bandaż oraz inne potrzebne rzeczy aby opatrzeć mu ranę. Chryste, gdyby ktoś mi jeszcze wczoraj powiedział że Marcel przybiegnie do mnie zapłakany ze swoją siostrą na rękach, która też płakała to chyba bym go wyśmiał. Ale to się stało.
Wróciłem do salonu i zobaczyłem, że nastolatkowi bardzo się trzesą ręce oraz cały czas nad czymś myśli. Poszedłem do niego i wziąłem jego rękę po czym zacząłem ją opatrywać. Nie mówiłem nic, a on chyba chciał coś powiedzieć.
- Wiesz... Mama powiedziała, że jestem śmieciem... Czy to prawda? - Wyszeptał tak, że prawie nie było nic słychać.
- Nie, młody. To nie prawda. Jesteś bardzo wartościowym człowiekiem, tylko masz bardzo zniszczoną psychikę przez własną matkę. - Też Wyszeptałem. - Ale pamiętaj, ja zawsze będę obok. Nie ważne co się stanie, masz we mnie wsparcie, młody. - Przytuliłem go.
____________- Przecież nie będę dla niego pracował. - Powiedział chłopak z uśmiechem. - Raz tylko się wpierdoliłem w to bagno. Drugi raz tego samego błędu nie popełnię.
- Postaram się ciebie dopilnować. - Odpaliłem papierosa. - Masz tylko szesnaście lat. Nie możesz być w jakieś cholernie mafii! To ciebie zniszczy. Dobrze o tym wiesz.