Pov: Marcel
Jadę bardzo szybko, czuję, że odlatuję i tracę kontrolę nad moim samochodem. Byłem pijany czułem to. Pamiętam, że wypiłem chyba dwie i pół butelki wódki czystej. Ktoś wytrzasnął skądś heroinę po czym mnie namówiono abym to wziął. Przez promile alkoholu we krwi zgodziłem się. Następnie wciągnąłem kilka gramów. Piłem z innymi i ćpałem z nimi. Czułem się dziwnie, bo nigdy nie miałem w sobie heroiny. To nie były narkotyki które brałem, bo uważałem że to jest jak dla mnie za mocne. Jak widać się przełamałem i teraz mam to dziadostwo we krwi. Teraz bawię się ze śmiercią w kotka i myszkę, nie przeszkadza mi to. Śmieję się z tego co robię i z tego, że jeszcze żyje. Chce umrzeć, ale nie mogę bo moja siostra będzie smutna a tego chcę uniknąć. Kocham ją, a przez te warunki ojca mogę ją stracić nawet zaraz. Widzę zakręt więc nie wiele zwalniam prędkość. Prawą ręką kładę na skrzyni biegów natomiast drugą mocno trzymam się kierownicy. Jedną nogę kładę na hamulcu. Wjeżdżam na zakręt. Nie panuje nad autem a znad przeciwka wyjeżdża inny pojazd. Zderzamy się. Słyszę jak mój samochód uderza w ten drugi. Uśmiecham się. Zanim tracę przytomność szepcę tylko:
- Nigdy się nie poddawaj, Melanie. Kocham cię mój mały łabądku...
Zamykam oczy nie tracąc przy tym uśmiechu z twarzy. Nagle otwieram oczy i widzę bardzo jasne pomieszczenie. Gdzie jestem? - myślę i idę przed siebie. Od staję ubiorem do tego całego miejsca. Ja jestem cały na czarno, a tutaj jest wręcz przerażająco biało. Rozglądam się szukając jakoś wyjścia stąd, jednak na próżno. Spoglądam na swoje ręce, jedna jest cała we krwi a druga jest wręcz w nienaruszonym stanie. Wydawało mi się to dziwne. Czułem się tak jakbym wytrzeźwiał i nie miał żadnych środków odurzających w moim ciele. Nagle słyszę jak ktoś do mnie podchodzi i mnie przytula. Jestem przerażony, ponieważ nie wiem kto mnie darzy takim gestem. Patrzę na tą postać. Kobieta z długimi kruczoczarnymi włosami tak jak moje. Ubrana jest w czarną sukienkę, która jest wręcz przepiękna, uważam, że bardzo podobną ma moja dziewczyna. Ja oraz ta kobieta zerkamy w swoje oczy. Poznaję w nich swoją mamę. Oblewa mnie zimny pot oraz do głowy przychodzi myśl, że mogłem umrzeć. Teoretycznie jeśli tak się stało to spęłniłem swoje marzenie. Ale... Ale jednak chyba jeszcze nie chcę kończyć swojego żywotu. Miałem wiele rzeczy, które były nie wyjaśnione i też moja siostra za mało wiedziała o tym całym zepsutym świecie. Przecież moim marzeniem numer jeden jest to abym jej wytłumaczył to wszystko... Więc dlaczego teraz stoję przed moją mamą?
Czuję jak łzy napływają mi do oczu. Mrugam przez co pozwalam im swobodnie spłynąć po moich policzkach. Nic mnie nie boli, a to było dla mnie dziwne. Przecież powinno boleć, prawda? Spowodowałem wypadek, mogłem nieumyślnie zabić jakąś osobę przez moje wygłupy. Jestem tak wielkim aroganckim dupkiem, że nawet chyba sobie nie zdaję z tego sprawy. Siadam na podłodze — przynajmniej tak myślę, że to jest podłoga — i chowam głowę w nogi. Czuję że ktoś mnie przytula po raz kolejny, nie patrzę na tą osobę bo boję się, że uzna mnie za jakiegoś idiotę, który jest wielkim tchórzem.
Z niewiadomo skąd przypomina mi się wers piosenki "kocham patrzeć w twoje oczy, ale nie gdy na nich łza. Uzależniasz jak narkotyk, przy tobie nie ważny strach...*". Odważam się spojrzeć na kobietę, która jak na złość nie chciała sobie pójść. Uśmiechała się i wyglądała bardzo ładnie. Jej długie włosy były pofalowane i zadbane, sukienka miała śliczny krój. Nie miała makijażu jakiegoś mocnego, może miała trochę różu na policzkach i pomalowane rzęsy, ale to dosłownie tylko tyle. Na rękach miała kilka blizn oraz jeden tatuaż przedstawiający serce, które miało kilka łodyg wokół. Wyglądała na jakieś trzydzieści cztery lata. Naprawdę myślę że to moja matka, ale nie mówię tego na głos.