⋆ Prologue.

772 33 20
                                    

Miśki zdaje sobie sprawę z zaistniałych błędów. Książka jest jeszcze bez korekty, także - Ostrzegam. Miłego czytania :)

-ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ-

Śmierć nigdy nie przestaje czuwać. Czeka chętnie z otwartymi ramionami na spotkania ze swoimi ofiarami wypadków, samobójstw, porażek leczniczych, starości, chorób.

Także morderstw.

On dobrze znał się ze śmiercią. Ba, można nawet rzec, że się z nią kumplował, a nawet to było za słabe określenie. Uwielbiał jej wygląd, smak, zapach, aurę. Kochał patrzeć, jak życie ulatuje z oczu. Czuć ostatni ruch serca na dłoni.

Miasto oświetlały lampy w mroku, miliony gwiazd świeciły nad ich głowami. Jeden z nich jednak nie zwracał uwagi na żadne elementy otoczenia, ponieważ oczy zalane zawiścią zasłaniały mu całokształt pięknej nocy, która mimo ciepła miała być dla niego tą chłodną.

I ostatnią, tak przy okazji.

Pod nogami trzaskało szkło rozbitych butelek, ciała obijały się o wąskie ścianki zaułka. Ślepej uliczki. Powalił mężczyznę, celowo ogłuszając go uderzeniem kamienia w potylicę, po czym naciął mu wyrastająco tuż przy samych łopatkach skrzydło. Wraz z tym pozbawił go wszelkiej mocy, jaka pozwala mu na choćby regenerację. Pozostawał bezsilny.

Głupcy choć mogli, nie uciekali wcześniej. Panika paraliżowała ich od rogów aż po same koniuszki butów i głównie dlatego przybierali miano głupców.

Bo z jakiej racji mieli bać się zła, skoro sami nim byli?

On wiedział o każdym szczególe ich działania, każdej krzywdzie. On sam jedyny wiedział kogo i za co morduje i cholernie tego nienawidził, a oni.. przybici do ściany nienawidzili widoku śmierci, stojącej za ścianą z ogromnym uśmiechem na ustach. Czekającej na swój obiad stworzony z ich duszy.

Na drugi plan po pozbawieniu mocy szło osłabienie delikwenta. To należało do podstaw, bo ciężko było wyjąć serce z klatki piersiowej, gdyby głupiec się wierzgał, próbował już tego.

Zwykle było to zwyczajne podduszenie. Nie chciał brudzić sobie rąk krwią, póki jeszcze nie przechodził do słodkiego sedna. Następnie tym samym od lat, ciut tępym i zardzewiałym scyzorykiem rozrywał ubranie. Jeśli to celem była kobieta, pozbywał się także stanika. Tym razem (na jego szczęście) był to mężczyzna.

Nienawidził zabijać kobiet.

Scyzorykiem okalonym magią ciął pionową, głęboką na siedem centymetrów kreskę od mostka do końca biustu. Powtarzał to dwa razy rozcinając warstwę skóry, tkankę tłuszczową, mięśniową i odsłaniając kości. Chwilę babrał się, by połamać żebra i dostać się do serca.

Na wciąż przytomnym demonie przeprowadzał usunięcie narządu życia.

Oddalał serce od płuc, przecinał żyły niczym kable w zepsutym samochodzie. Pamiętał, jak z uwielbieniem robił to za dziecka.

"Pomocy! Nic nie zrobiłem!" — Obijało mu się o uszy.

Bzdury i kłamstwa, myślał, ale nie mówił. Nikt, a nikt nie znał jego tożsamości. Egg ghost. Demon bez twarzy, uczuć, głosu.

Gdy serce tkwiło w jego jedwabnych, bladych dłoniach okrytych lateksowym materiałem, krzyki ustawały.

Scyzoryk i małe zamiłowanie do kaligrafii utrzymywały go przy zdrowych zmysłach.

Wyrył pierwszą literę na mięśniu narządu, a jego jedna z pięciu części zgasła.

Kolejne dwie umarły.

Demon jeszcze żył, ale godził się z faktem, że to jego ostatnie sekundy.

"Nie rób tego." — Błagał, gdy scyzoryk wbił się, rwąc ostatnią literę.

Serce zbladło do czerni i bieli. Zabiło kilka razy, aż wydało ostatni bit na jego dłoni.

Jedynym, co pozostało krwiste, był napis.

"𝓗𝓤𝓓𝓢𝓞"

A sam Hudso leżał przed nim, w końcu nieżywy, lecz wciąż ze strachem w niezamkniętych oczach.

Z chirurgicznie wykonanego nacięcia pod mostkiem wyleciała biała postać. Dusza opuszczała jego martwe ciało.

— Powiedz ode mnie cześć w niewiadomych, idioto. — szepnął, będąc pewnym, że jego tożsamość jest bezpieczna. Jego głos brzmiał jak świst nocnego wiatru, przynoszącego zapowiedź niebezpieczeństwa. Ten głos wypełniony nutą tajemniczości i niezrozumiałej delikatności. Elegancji.

Zawsze żegnał swoje (nie)ofiary w ten sam sposób. Witał ich w świecie niewiadomych, bo ten aniołów i demonów opuścili. Bez szacunku, godności do samego siebie. Bez serca, i to dosłownie.

— Nie przesadzasz trochę? — czarna postać pojawiła się nad jego ciałem, ręką sięgając po uleciałą duszę zabitego. — Rozkręcasz się.

— Śmierć, nie mam dziś na ciebie czasu. — machnął ręką, odganiając ją od siebie. Co jak co, miał jeszcze robotę do wykonania.

Gdy śmierć wzięła to co jej, on zabrał to co jego. Serce, mianowicie, bo je zostawiał sobie. Wkładał narząd do czarnego, materiałowego woreczka i przywieszał je do garniturowych, czarnych spodni obowiązanych w pasie skórzanym, również czarnym paskiem.

Ciało ćwiartował na miejscu bordowym sztyletem, większym i ostrzejszym od scyzoryka, który tępy był specjalnie, by wywoływać więcej bólu. Oddzielał głowę, pozostawiając ją nienaruszoną. Czerwone oczy także pozostawiał otwarte, kiedyś je wyjmował i brał razem z sercem, ale znudziło mu się, gdy zobaczył, że tęczówki nie były po czasie tak piękne jak za życia. Traciły kolor.

Odcinał dłonie, palce, stopy, genitalia i tors. Układał je z małymi odstępami tak, jak wyglądało normalnie ciało. Tyle, że w częściach. Zostawiał je poćwiartowane, by ułatwić sprzątanie tym, którzy się tym zajmowały.

Niewinnym sprzątaczką, które zostały nimi, bo system był popierdolony.

Ale krwią, którą zbierali i badali już śledczy pisał słowa. Kaligraficznie podpisywał swoje cudowne imię na posadzce.

„Wyrywacz serc"

A potem tą samą krwią odznaczał w swoim notesie kolejnego zabitego już demona z długiej listy, która z każdą nową informacją się powiększała.

Mike Erfit „Hudso" - dead by me. Urodzony demon. Powód: Spierdalaj, nie dowiesz się.

Ostatnią rzeczą jaką wykonywał, było wycięcie „X" na przeznaczonej do tego części ciała. W jego przypadku były to usta, które przeciął dwoma liniami. I znikał. Na kolejne tygodnie znikał, podczas gdy śmierć odpoczywała od jak to nazywała "jego kaprysów."

Podczas niedługich nieobecności zdejmował rękawice, dokładnie czyścił ubranie, włosy, które pomimo zabezpieczenia nieraz cierpiały ochlapane nieczystą krwią. Serce odkładał na półkę, zamknięte w słoju z karteczką na środku.

Na razie było ich niewiele, zaledwie trzy, choć zabił już dziesiątki. Nie przywiązywał do nich uczuć, gdzieżby śmiał. Odkładał je, by kiedyś, pewnego pięknego dnia, mógł je pokazać i zdobyć zaufanie.

Ale na razie tylko nudno siedział w świetle księżyca, która oświetlała jego bladą cerę.

Ah, siedział, i obserwował tę cholernie głupią kobietę.

-ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ-

Ice and HoneyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz