⋆ Rozdział 27.

125 23 4
                                    

-ˋˏ ༻✿༺ ˎˊ-

Pogoda na zewnątrz była idealna. Słońce świeciło jasno, a delikatny wiaterek rozwiewał włosy na twarzy Telimeny. Wstała dość wcześnie porankiem, tak jak zwykle. Adelina obok niej wciąż spała i nic nie wskazywało na to, że miała się obudzić, więc miała trochę czasu, zanim będzie musiała obudzić ją sama.

Po krótkim prysznicu i niesfornej pielęgnacji twarzy w okaleniu obawionych myśli wreszcie wyszła z łazienki. Kiedy weszła z powrotem do pokoju jakaś część jej spodziewała się zobaczyć Adelinę w wydaniu, w którym zwykle ją widziała, gdy dopiero się obudziła jeszcze trochę senna, z nieco potarganymi włosami. Ku zdziwieniu przesunęła wzrokiem przez całe pomieszczenie i nie dostrzegła śpiącej czy nieśpiącej Adeliny.

Za to drzwi prowadzące do jej pokoju były uchylone, co sprawiło, że kamień spadł jej z serca. Nie wiedziała o czym w pierwszej kwestii pomyślała, ale nie miała bladego pojęcia do czego była zdolna dziewczyna.

Adelina odnalazła się w łazience. Domyśliła się, że chciała iść do tej w sypialni, ale była przez nią zajęta, więc wybrała inną. A ona od razu założyła, że uciekła, czy coś.

Weszła do łazienki i zobaczyła Ad przeczesującą grzebieniem włosy przy zlewie. Szło jej tragicznie, nie mogła zaprzeczyć.

— Radzę związać, dziś rozpuszczone będą ci tylko przeszkadzać. — Adelina wystraszona niemal nie wypuściła szczotki.

— Dziś? A co jest dziś? — odwróciła się, by na nią spojrzeć.

— Twój wielki dzień, schodzimy na ziemię. — oparła się o framugę i założyła ręce na piersi, czekając aż szok zejdzie z jej twarzy. — Chyba, że się boisz. — dodała z chwilą niekończącej się ciszy.

— Nie, nie. Po prostu.. szybko to wyszło. — związała szybko włosy w koka. Tylko tyle umiała w szybkim czasie, a na dobierane warkocze go nie miała.

— Chcesz mieć to za sobą, uwierz. — Ad choć powinna, nie przeraziła się.

Nie uważała zejście na ziemię czymś specjalnym. Ciekawość i nuda były rzetelnym, jedynym powodem.

— Więc, chodź, musimy się zbierać. — Bez słowa odpowiedzi, odwróciła się i wyszła z łazienki, mając nadzieję, że dziewczyna pójdzie za nią.

— Czekaj, a Rosalie? Ona też chciała zejść. — zatrzymała ją.

— Chciała, już nie chce. Stwierdziła, że skoro może zostanie wskrzeszona to nie chce wiedzieć jak zginęła, żeby nie lękać się każdego ruchu.

Kiwnęła głową w odpowiedzi, jednocześnie myśląc, że to wcale nie było głupie. Może źle oceniała Rosalie na podstawie toku myślenia. Miała trochę oleju w głowie.

Kiedy wyszły z domu, słońce świeciło jasno na niebie, niebieskie niebo kontrastowało pięknie z bielą domów. Telimena zaczęła iść wzdłuż ścieżki ciągnącej się przez całą okolicę. Oczywiście pierw musiały przejść przez labirynt, który zaczął przyprawiać Adelinę o niepokój. Nie chciała wiedzieć co by się stało, gdyby się w nim zgubiła. Nawet nie przeleciała by przez korony drzew, bo były tak gęste, a na ich czubkach osiadła wieczna mgła.

Przeszły przez większość osiedli, aż rozpoczęła się szersza droga, z lewego i prawego boku której rozciągały się pola i łąki, ciągnące się aż po horyzont. Telimena skręciła w ścieżkę między dwoma domami i zaczęła iść w stronę dużego, jasnego klifu na odległym końcu doliny.

— Klif to zejście? — chciała się upewnić. Czytała o tym, ale z książki przecież nie mogła dowiedzieć się wszystkiego.

— Raczej spadek. — uważnie przyglądała się Adelinie, gdyż wiedziała, że na ziemie schodzi się sposobem, który był przerażający, a nie miała pewności, czy zdawała sobie z tego sprawę.

Ice and HoneyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz