☆Rozdział 3☆

2 1 0
                                    

Spotkałem na swojej drodze wielu ludzi, którzy pragnęli śmierci albo bardzo chcieli jej uniknąć.

Samobójcy spotykając mnie patrzyli z przerażeniem jakby żałowali swojej decyzji. Ja jednak chciałem im pomóc wybrać się do nieba. Jednak niektórzy na to nie zasługiwali.

Moje kruczo-czarne włosy miały białe pasemka. Wiele lat panowania sprawiło, że zacząłem siwieć.

Kosa zaczęła wyrywać się z mojej ręki. Przywołałem swojego wiernego druha z komnaty umarłych i ruszyłem w ślad za kosą.

Jedyne co nie dawało mi spokoju to to, że skądś pamiętałem drogę, którą przemierzałem.

Przed domem zasiadłem z konia i przelatując przez drzwi jako chonorowy gość oczywiście spojrzałem na kobietę drobnej postury. Wszędzie były zdjęcia. Zdjęcia jakiegoś chłopaka.

Ktoś bardzo dokładnie musiał rysować aby odwzorować go i jego rodzinę.

Przyjrzałem się im bliżej, a moja ręka zaczęła drżeć z widoku, który wisiał przed moimi oczami. Lylion..

Ta kobieta.. to jego matka! Nie chcę by była moją służką ale też nie chcę aby umierała.

W całym domu unosił się rybi zapach. Drżenie jej mięśni przyprawiało mnie o ból głowy, a wtrząsające nią wymioty sprawiły w obżydzenie.

Cholera ją wykańczała. Moja matka umarła na tą samą chorobę kiedy jeszcze byłem człowiekiem, a ojca nie znałem.

Nie zwlekając dłużej zanurzyłem w niej kosę. Ciało kobiety przestało drżeć i się rozluźniło, a jej dusza była skierowana w moją stronę. Twarzą w twarz.

- Nie sądziłam, że cię jeszcze kiedykolwiek ujrzę Lylionie..

- Proszę mi wybaczyć ale jestem Jake. Jego przyjaciel. Jake Lunox.

Jej zapał opadł kiedy te słowa wypadły z moich ust ale uśmiechnęła się pokrzepiająco.

- Czy mój syn jeszcze żyje? Co się z nim stało Jake? -  Zapytała pragnąc znać odpowiedź na swoje pytanie. - I jak to się stało, że jesteś śmiercią?

Nie chciałem jej okłamywać ale też nie chciałem być w jej oczach mordercą. Po dłuższym milczeniu zabrałem głos.

- Tym kim jestem teraz.. to przez klątwę.. i to ona sprawiła, że Lyliona nie ma tutaj z nami. Jedynie procent..

- Wyślij mnie tam gdzie jest mój syn proszę cię Jake. Proszę! - Złożyła dłoń jak do modlitwy I spojrzała na mnie błagalnie.

- Jedynie twoje serce może wskazać Ci drogę ukochana Auroro - powiedziałem cicho i spojrzałem na ostrze.

Pierwszy raz spotykam się z tak śmiałą liczbą. 100% świeciło się na mojej kosie.

- Spotkasz syna - uśmiechnąłem się do niej kiedy uspokoiłem myśli.

Ulga zalała ją nagle i odetchnęła.

Zamachnąłem się kosą do góry, a jej dusza przecinała wszelkie smugi wiatru lecące w jej stronę.

Chciałem zobaczyć co dzieje się w komnacie umarłych. Nie wiedziałem jak się tam dostać więc pomyślałem, że wykorzystam tą samą sztuczkę z odsyłaniem ich na sobie.

Moje kości zaczęły zmieniać się w piasek, a po chwili spotkałem się u bramy pod ziemią.

Wszedłem po chwili, a moje wyczulone zmysły usłyszały hałasy dochodzące z drugiego końca pokoju.

Wszystkie kościotrupy trzymały pieniądze w swoich dłoniach, a dwaj inni konkurowali ze sobą na siłowanie się.

Moje szaty rozlewały się po całym tym pomieszczeniu dając znać o mojej obecności. Krocząc dumnie i rozglądając się na boki podszedłem do nich, a ich uśmiechy oklapły. Wszyscy jakby nagle przestali gadać, a wszystkie spojrzenia były skierowane na nasz stolik.

Stanąłem przed jednym z nich. Widząc moją minę wyciągnął dłoń z pieniędzmi w moją stronę.

- Oh nie - kiwnąłem głową. - Ja tu siedzę.

Ten schował rękę do kieszeni luźno leżących spodni I zostawił po sobie jedynie dym unoszący się z jego ucieczki.

Usiadłem na jego miejscu i położyłem dłoń na stole dając rywalowi do zrozumienia, że z nim zawalczę.

Mroczny Sen; zagubiona dusza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz