☆Rozdział 15☆

0 0 0
                                    

Dziś Esmeray kończy 9 lat. Wszyscy śpiewają jej sto lat, a ja przyglądałem się jej z boku.

Nie widziała mnie. Byłem od niej dalej niż 10 metrów. Rodzice przechodząc obok mnie czuli nagły przypływ chłodu.

Przełykali głośno ślinę i nie zwracali uwagi na panujący w jednej części domu chłód.

Po chwili usiadłem na schodach i pustym wzrokiem patrzyłem na tych szczęśliwych ludzi.

- Hej upiorze - powiedziała mała.

- Cześć kruszyno - przywitałem się.

- Czemu siedzisz tutaj sam? - zapytała.

- Bo nie wszyscy moją dar widzenia mnie i mogę przytłoczyć ich swoją obecnością - wytłumaczyłem.

- Ale ja się ciebie nie boję - odparła.

- Wiem - poklepałem ją po głowie z uśmiechem na twarzy.

Jej mama powoli się do mnie przyzwyczajała w końcu widziała parę razy jak jej córka unosi się do góry bez "niczyjej" pomocy.

Jednak dalej się o nią martwiła. Nie znała mnie, a przynajmiej nie widziała bo znała moje imię.

- Jake - powiedziała nagle. - Nie opuścisz mnie?

- Jasne, że nie. W końcu jestem twoim przyjacielem - puściłem jej oczko.

W chwili kiedy straciła mnie z oczu zaczęła jeść tort.

Szybko teleportowałem się do miejsca gdzie miał ktoś umrzeć i załatwiłem to szybciej niż zwykle.

Esme właśnie szła do mnie trzymając talerz z tortem. Oddała mi go i podała łyżeczkę.

- A dobry jest chociaż? - Zapytałem próbując.

Rozkoszowałem się smakiem udawając, że bardzo mi smakuje. Mogę zjeść nawet gówno i nie poczuję smaku.

- Jest przepyszny! I jak? Smakuje ci?

- Powinniście ją zawieźć do psychiatryka - usłyszałem gdzieś z kuchni.

Nie przerywałem jedzenia, ale nasłuchiwałem uważnie.

- Z nią ewidentnie jest coś nie tak Elizabeth musisz coś z tym zrobić- odezwała się znowu.

- Niech widzi co chce dopóki to nie zmieni jej w potwora - powiedziała oschle mama Esmeray.

Ta kobieta ewidentnie nie nadaje się na matkę. Osoba, która mówi takie rzeczy o córce swojej przyjaciółki nie zasługuje na dziecko i ja tego dopilnuję.

- O czym myślisz Jake? - Zapytała.

- Widzisz? Nazywa to coś po imieniu. Elizabeth! Musisz coś z tym zrobić.

- O niczym szczególnym - powiedziałem I wstałem. Powoli ruszyłem w stronę wolnego miejsca koło tej kobiety.

Chłód, który ode mnie bije owiał jej policzki, a jej oddech widzieli wszyscy.

- Czemu nagle zrobiło się tak zimno? - Powiedziała dotykając się po buzi.

- Mogę jeszcze? - Zapytałem małej na co ta się zgodziła i przyniosła mi kawałek tortu.

Jadłem powoli i udawałem, że jest pyszne. Wszyscy w pokoju zamarli i patrzyli przerażeni. Z ich strony to jedynie widelec się poruszał i ciasto, które się na nim znajdowało.

Tylko ze strony Esme I mojej normalnie się zachowywaliśmy.

Chciałem ją dotknąć przez rękawiczkę aby się przestraszyła mojego dotyku.

Mam nadzieję, że po tym wszystkim jej matka nie będzie biegała ze świecą kościelną i pryskać wodą święconą.

Po chwili mała zaciągnęła mnie do swojego pokoju I pokazała zabawki. Bawiłem się z nią w dom. Udawałem kelnera i świetnie się z nią bawiłem. Do czasu gdy kosa chciała mnie do kogoś zaprowadzić.

Przeprosiłem ją na chwilę I ruszyłem w stronę mężczyzny, który popełnił w moich oczach zbrodnię.

Był dobrej postury i nic nie wskazywało na to, że miał mieć problem z mięśniami i dźwiganiem.

Pies mężczyzny był chory. Ropa znalazła się pod jego skórą i nie mógł się ruszać ani jeść i pić. Po prostu sikał pod siebie. A co zrobił jego kochany właściciel?

Zawiązał go sznurem koło szyi i ciągnął za samochodem. Pies umarł bo jeden z jego kręgów w kręgosłupie pęknął i się wykrwawił.

Zdjąłem z jego szyi sznur i oddałem mu honor. Wkurwionym wzrokiem odszukałem sprawcę I zawiązałem przy skórze sznur aby nie mógł łapać tak łatwo oddechu.

Wybiłem się do góry dalej trzymając go w ręce I się zamachnąłem sprawiając, że jego ciało przeleciało nade mną I rozbił się o asfalt. Oczywiście krew rozlała się dookoła.

Wysłałem jego duszę do piekła nawet nie sprawdzając liczby. Huja mnie to obchodziło. Ale nawet huja nie miałem.

Mroczny Sen; zagubiona dusza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz