Dziś Esmeray kończy 9 lat. Wszyscy śpiewają jej sto lat, a ja przyglądałem się jej z boku.
Nie widziała mnie. Byłem od niej dalej niż 10 metrów. Rodzice przechodząc obok mnie czuli nagły przypływ chłodu.
Przełykali głośno ślinę i nie zwracali uwagi na panujący w jednej części domu chłód.
Po chwili usiadłem na schodach i pustym wzrokiem patrzyłem na tych szczęśliwych ludzi.
- Hej upiorze - powiedziała mała.
- Cześć kruszyno - przywitałem się.
- Czemu siedzisz tutaj sam? - zapytała.
- Bo nie wszyscy moją dar widzenia mnie i mogę przytłoczyć ich swoją obecnością - wytłumaczyłem.
- Ale ja się ciebie nie boję - odparła.
- Wiem - poklepałem ją po głowie z uśmiechem na twarzy.
Jej mama powoli się do mnie przyzwyczajała w końcu widziała parę razy jak jej córka unosi się do góry bez "niczyjej" pomocy.
Jednak dalej się o nią martwiła. Nie znała mnie, a przynajmiej nie widziała bo znała moje imię.
- Jake - powiedziała nagle. - Nie opuścisz mnie?
- Jasne, że nie. W końcu jestem twoim przyjacielem - puściłem jej oczko.
W chwili kiedy straciła mnie z oczu zaczęła jeść tort.
Szybko teleportowałem się do miejsca gdzie miał ktoś umrzeć i załatwiłem to szybciej niż zwykle.
Esme właśnie szła do mnie trzymając talerz z tortem. Oddała mi go i podała łyżeczkę.
- A dobry jest chociaż? - Zapytałem próbując.
Rozkoszowałem się smakiem udawając, że bardzo mi smakuje. Mogę zjeść nawet gówno i nie poczuję smaku.
- Jest przepyszny! I jak? Smakuje ci?
- Powinniście ją zawieźć do psychiatryka - usłyszałem gdzieś z kuchni.
Nie przerywałem jedzenia, ale nasłuchiwałem uważnie.
- Z nią ewidentnie jest coś nie tak Elizabeth musisz coś z tym zrobić- odezwała się znowu.
- Niech widzi co chce dopóki to nie zmieni jej w potwora - powiedziała oschle mama Esmeray.
Ta kobieta ewidentnie nie nadaje się na matkę. Osoba, która mówi takie rzeczy o córce swojej przyjaciółki nie zasługuje na dziecko i ja tego dopilnuję.
- O czym myślisz Jake? - Zapytała.
- Widzisz? Nazywa to coś po imieniu. Elizabeth! Musisz coś z tym zrobić.
- O niczym szczególnym - powiedziałem I wstałem. Powoli ruszyłem w stronę wolnego miejsca koło tej kobiety.
Chłód, który ode mnie bije owiał jej policzki, a jej oddech widzieli wszyscy.
- Czemu nagle zrobiło się tak zimno? - Powiedziała dotykając się po buzi.
- Mogę jeszcze? - Zapytałem małej na co ta się zgodziła i przyniosła mi kawałek tortu.
Jadłem powoli i udawałem, że jest pyszne. Wszyscy w pokoju zamarli i patrzyli przerażeni. Z ich strony to jedynie widelec się poruszał i ciasto, które się na nim znajdowało.
Tylko ze strony Esme I mojej normalnie się zachowywaliśmy.
Chciałem ją dotknąć przez rękawiczkę aby się przestraszyła mojego dotyku.
Mam nadzieję, że po tym wszystkim jej matka nie będzie biegała ze świecą kościelną i pryskać wodą święconą.
Po chwili mała zaciągnęła mnie do swojego pokoju I pokazała zabawki. Bawiłem się z nią w dom. Udawałem kelnera i świetnie się z nią bawiłem. Do czasu gdy kosa chciała mnie do kogoś zaprowadzić.
Przeprosiłem ją na chwilę I ruszyłem w stronę mężczyzny, który popełnił w moich oczach zbrodnię.
Był dobrej postury i nic nie wskazywało na to, że miał mieć problem z mięśniami i dźwiganiem.
Pies mężczyzny był chory. Ropa znalazła się pod jego skórą i nie mógł się ruszać ani jeść i pić. Po prostu sikał pod siebie. A co zrobił jego kochany właściciel?
Zawiązał go sznurem koło szyi i ciągnął za samochodem. Pies umarł bo jeden z jego kręgów w kręgosłupie pęknął i się wykrwawił.
Zdjąłem z jego szyi sznur i oddałem mu honor. Wkurwionym wzrokiem odszukałem sprawcę I zawiązałem przy skórze sznur aby nie mógł łapać tak łatwo oddechu.
Wybiłem się do góry dalej trzymając go w ręce I się zamachnąłem sprawiając, że jego ciało przeleciało nade mną I rozbił się o asfalt. Oczywiście krew rozlała się dookoła.
Wysłałem jego duszę do piekła nawet nie sprawdzając liczby. Huja mnie to obchodziło. Ale nawet huja nie miałem.
CZYTASZ
Mroczny Sen; zagubiona dusza.
De TodoJake Lunox to brunet liczący 178 cm wzrostu. Pewnego razu odkrył coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Jego życie do tej pory toczyło się szczęśliwie, jak kula staczająca się z wysokiej góry nie zwracając uwagi na przeszkody. Jednak kiedyś musiał...