☆Rozdział 6☆

0 0 0
                                    

Niestety groziła jej śmierć. Dzieko nie ułożyło się tak jak powinno i kobiecie groziła śmierć.

Pomyślałem, że mogę jej pomóc. Zawsze staram się robić dla żywych to co najlepsze. Ściągnąłem rękawiczkę z lewej ręki I dotknąłem jej brzucha.

Nie wiedziałem co miało się zaraz stać ale myślałem, że wszystko wyjdzie dobrze. Kobiecie opadała skóra. Bała się, a jej mąż tym bardziej. Widział jak umiera i widział jak jej kości zamieniają się w popiół. Na kościach kobiety leżało małe dziecko. Płakało, a pępowina zmarszczyła się i odpadła.

Mąż kobiety był w takim samym szoku jak sama ona. Wziął szybko dziecko I zawinął w pościel. Jednak kiedy dziewczyna mnie spostrzegła zobaczyła mój skupiony wyraz twarzy na dziecku.

- Nie! Nie rób tego mojej córce! Proszę daj jej żyć! - Złapała mnie za rękę I oderwała mi ją z emocji.

Przestraszyła się więc wyrzuciła ją gdzieś dalej. Klątwa zaczęła ogarniać całe moje ciało doprowadzając rękę do drgania. Poruszyła się w moją stronę jakby ktoś pociągnął ją za sznurki i uczepiła się swojego miejsca.

- Przyszedłem tu po ciebie. Nie po nią - powiedziałem w końcu zwracając na nią uwagę.

- Jak to? - Zapytała zdezorientowana.

- To ty umierałaś, a ja miałem dobre serce I cię uratowałem. Nie grozi ci śmierć bo już umarłaś ale na moich zasadach i co pięć lat przywołuj mnie aby prosić o spotkanie z nią.

- Czy mój mąż I córka będą mnie widzieć? - Spojrzała na drgające ze strachu dłonie.

- Twój mąż nie, ale córka tak. To ona jest połączona z waszą krwią bo wyszła z waszej rodziny. Ale musisz już iść. Nie bój się. Ludzie, którzy cię skrzywdzą będą mieli doczynienia ze mną.

Poruszyłem ręką wysyłając ją do miejsca, w którym przebywają inne trupy i ruszyłem na wędrówkę.

Spotkałem na swojej drodze dzieci bawiące się. Nagle uświadomiłem sobie, że nie byłem na grobie Lyliona od 10 lat.

Musiałem tam iść, a może on nie chce mnie widzieć? Może dalej ukrywa swoją złość, ale w głębi duszy wie, że zasługuję na to co magorsze.

Nagle cały mój entuzjazm opadł, a natrętne myśli mnie dopadły. Długo nie wiedziałem co ze sobą zrobić ale wziąłem się w garść i ruszyłem w stronę znajomego lasu.

Mrok ogarnął całe moje ciało, a strach przewyższał moje. Czułem drętwienie kości. Czułem przeszywający mnie chłód. Dreszcze.

Wiatr przeciął wszystkie drzewa i poleciał prosto na mnie ściągając m kaptur i powiewając włosami.

- NO NO. NIE SPODZIEWAŁAM SIĘ CIEBIE TUTAJ. GDZIE KLĄTWA OGARNĘŁA TWOJE ŻYCIE.

Usłyszałem jakby ze wszystkich stron. Chciałem zobaczyć kto do mnie mówi ale nikogo nie widziałem. A najgorsze jest to, że.. ja już słyszałem ten głos.

Wszedłem w głąb lasu do drzewa, które dalej miało wycięcie kosy. Wzrokiem powiodłem po ziemi szukając lekkiego wzniesienia.

Gdy dostrzegłem małą górkę ucieszyłem się ale róża, która wyrosła w miejscu głowy rozprzestrzeniła swoje płatki mimo ciemności panującej w ciemnym lesie.

Przypatrywałem się jej chwilę I postanowiłem się nią opiekować.

- Zrobię to dla ciebie Lylionie - powiedziałem unosząc dumnie głowę.

Wiatr zaświszczał między drzewami.

- Byłem i będę tu dla ciebie przyjacielu - opadłem na kolana i dotkłem ziemi. - Już nigdy nie odstąpię od ciebie na tak długi czas.

Wierząc, że mnie słyszy zwierzyłem mu się z moich problemów. Nie policzę na palcach jednej ręki ile razy go przepraszałem tego wieczora. Jednak wiem, że i tak ma swoje zdanie więc się na mnie nie gniewa. Choćby bardzo to ukrywał umiałby mnie oszukać.

Mroczny Sen; zagubiona dusza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz