☆Rozdział 16☆

0 0 0
                                    

Dzisiaj Esmeray kończy 13 lat. Razem z jej mamą pojechaliśmy do Paryża. Miasta miłości.

Szedłem tuż za dziewczynami po schodach na wierzę po sam szczyt aż nagle ktoś odepchnął mnie do tyłu.

Zleciałem po schodach z wielkim łomotem. Poczułem coś twardego zaciskającego się na moich żebrach.

- Ktoś ty i jak mnie tu znalazłeś - powiedział ostro.

Powoli podniosłem wzrok i zobaczyłem wytatuowanego chłopaka, który był taki sam jak ja. Był śmiercią.

- Mógłbym zapytać o to samo - warknąłem odpychając go od siebie.

Odskoczył do tyłu I stanął na nogach. Po chwili zrobiłem to samo.

- Kim jesteś - ponowił pytanie.

Siedziałem cicho. Nie miałem zamiaru odpowiadać.

- Ile masz lat - zapytałem. - Jesteś zbyt słaby aby mnie pokonać.

- Jestem Sirius mam za sobą 250 jesieni - powiedział. - A ty?

- Jestem Jake i jestem na tym świecie 508 wiosen. Kim jesteś i dlaczego jesteś śmiercią - zapytałem.

- W każdym kraju jest jeden żniwiarz. Ja jestem we Francji inni w Szwecji Angli i tak dalej.

Gestem dłoni przywołałem do siebie kosę. Chłopak spojrzał na nią i rzucił się w moją stronę.

- Skąd wziąłeś moją kosę - warknął.

Zanim zdążył mnie dotknąć uderzyłem nią o ziemię sprawiając, że zamarł metr przede mną.

- To jest moja kosa - odwróciłem ją aby zobaczył moje wyryte imię. Jego zdenerwowanie zmieniło się w szok, a potem zrozumienie.

- Musisz stąd odejść. Byle szybko.

Zmarszczyłem brwi.

- Dlaczego?

- Każdy żniwiarz ma swój kraj. Gdy obaj się spotkają w jednym może dojść do nieporozumienia.

- Możesz wyjaśnić to bardziej logicznie?

- Jeżeli ona nas razem zobaczy wszystko pójdzie się jebać stary - westchnął. - Musisz uciekać póki nie jest za późno. Bo za chwilę zacznie się prawdziwa zbrodnia.

Dalej nierozumiejąc siedziałem cicho co zauważył bo mówił dalej.

- Kiedy żniwiarz zobaczy kogoś takiego samego po paru minutach dojdzie do bójki. Wygrany przejmuje jego kraj i obowiązek. Wtedy będziesz musiał przejąć tę robotę jeżeli nie chcesz być zapomnianym.

Puściłem go i ruszyłem w stronę granicy. Przebiegałem szybko pomiędzy autami blokami i ludźmi.

Chciałem zdąrzyć. Nie bałem się walki. Nie chciałem przejmować roboty kogoś innego.

Poczułem uderzenie od boku. Poleciałem na budynek powoli się z niego osuwając.

- Uciekaj - wymamrotał ciężko. Jego ciało wykręcało się. Widać było, że chciał się na mnie rzucić ale powstrzymywał się resztkami samokontroli.

Zrobiłem to o co prosił I dotknąłem kosy. Od razu się teleportowaliśmy, a ja odetchnąłem z ulgą.

Tylko co teraz będzie z Esmeray? Nie wie co się ze mną stało.

Ruszyłem w stronę kosy, która już chciała się wyrwać na przód. Szliśmy do ludzi, którzy umierali naturalnie. Ze starości.

Wysłałem ich do nieba i ruszyłem prosto do domu Esmeray. Jest Niedziela więc będzie musiała wracać. Pewnie jest już w samolocie.

Z tego co wiem jutro jest dość ważny sprawdzian z historii. Chciałbym jej pomóc więc wybiorę się z nią jutro.

Ku mojemu zaskoczeniu już były w domu. Taxi je podwiozły, a mała widząc mnie szybko podbiegła.

Krzycząc moje imię skoczyła wprost na moje ramiona przez co ją pochwyciłem i odwróciłem się z nią o 360°.

Piszczała szczęśliwa, a kiedy już ją odstawiłem na ziemi ruszyła wprost do domu ciągnąc mnie za palec.

- Pobawmy się w berka! - Krzyknęła.

Co to było?

Wytłumaczyła mi zasady i zaczęła grać. Uciekałem tak aby mogła mnie doginić i się świetnie bawić.

Złapała mnie więc ja zacząłem gonić ją. Udawałem, że sprawia mi trudność dogonienie jej, a ona się śmiała.



Mroczny Sen; zagubiona dusza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz