Po paru minutach byłem w domu i poczułem jak coś mnie uderza. To krzesło to jakaś książka..
- Nie podchodź!
Chwila co?
- Biszkopciku.. co się dzieje? - Zapytałem.
- Nie nazywaj mnie tak. Potwór - syknęła, a mnie momentalnie zbiło z nóg.
Ból rozprzestrzenił się na moje skronie.
Słyszałem jak przez ścianę.
- Jesteś potworem.. dlaczego ci ufałam.
Padłem na kolana i oparłem się ręką o ziemię.
- Przestań.. - wysapałem.. - Proszę przestań..
- Dlaczego jesteś przy mnie od urodzenia?! Dlaczego tak pragniesz mojej duszy?
- Mówiłem przestań! - Krzyknąłem, a światełko zamigotało głośno.
Upuściła nóż na podłogę i zakryła dłonią usta.
- Przepraszam ja nie.. nie chciałem - próbowałem to wyjaśnić, ale dziewczyna uciekła.
W jednym momencie mój świat był w moich ramionach, a w drugim ode mnie uciekał..
Pozwoliłem swoim cieniom pochłonąć moje kości aby nikt mnie nie widział i poszedłem latać po świecie szukając grzeszników.
W jednym z domów jakiś psychiczny ojciec podpalał na gazowym palniku rękę chłopca.
Drugą ręką sięgał po jego głowę ale ja go ubiegłem. Złapałem go czystą dłonią i patrzyłem jak jego skóra się zrywa, a on przeraźliwie krzyczy.
- Zobaczymy czy ci się to spodoba - mruknąłem i złapałem go rękawiczką za ręce.
Przyłożyłem do ognia i słuchałem jak krzyczy. Jego kości momentalnie stały się czarne, a potem znikły zamieniając się w proch.
Następnie złapałem jego nogi w ręce tak aby wylądował głową do dołu i przystawiłem do ognia.
Wrzaski ustały kiedy skończyło się na jego głowie, a ja głupi zapomniałem, że chłopak widział swojego ojca.
- Co? - Zapytałem patrząc na niego z góry. Z jego lewej ręki ciekła krew przez co patrzyłem tam dłużej niż powienienem.
- Nie zrobisz mi krzywdy? - wyszeptał.
- Mogę ci dać lepsze życie chłopcze - przykucnąłem obok niego. - I nikt wtedy nie zrobi ci krzywdy. Chodź ze mną.
Wyciągnąłem do niego dłoń schowaną w rękawiczce, a ten wahał się dłuższą chwilę.
Po paru minutach ścisnął ją mocno, a ja wstałem i zacząłem się kierować na ulicę.
Wzbiłem się do góry cały czas trzymając chłopca i podbiegłem do tak dobrze znanego mi domu.
- Zapukaj - powiedziałem i odsunąłem się na bok aby nikt mnie nie widział.
Po chwili drzwi się otworzyły, a stanęła w nich mama Esmeray.
- Chłopcze! Co ci się stało w rączkę? Chodź do środka to ci pomogę.
I tak oto znalazł się w środku.
Przyglądałem się im zza okna. Widziałem jak kobieta kazała mu usiąść na krześle przy stole i wzięła do rąk jakieś zioła i bandarz.
Esme wyszła z korytarza i pewnie zobaczyła mnie wpatrującego się w chłopca.
Zakryła go swoim ciałem, a mały spojrzał zza jej ramienia i mi pomachał.
Zrobiłem to samo i oddaliłem się od domu znikając z jego pola widzenia.
Robiłem wszystko aby nie myśleć o Esmeray ale to było silniejsze ode mnie. Codziennie kiedy szła spać ja upewniałem się, że mnie nie usłyszy i pilnowalem ją całą noc.
Rano wstawałem i odchodziłem aby nie musiała mnie widzieć. Lecz kiedyś musiałem się potknąć.. i wszystko zwalić.
Dziewczyna wybudziła się szybko i szukała przyczyny hałasu, aż napotkała mnie sprzątającego i klnącego pod nosem.
- Zostaw to i się wynoś - powiedziała.
Chciałem zostać.. porozmawiać.
- Co sprawiło, że zaczęłaś mnie nienawidzić - zapytałem smutny.
- Wyczytałam to w komputerze - mruknęła.
- Co tam było napisane?
Zawachała się.
- Jesteś podły zły i zakańczasz życie ludzi..
- Wierzysz w to?! - Odwróciłem się. - Naprawdę? Po tych wszystkich latach jakie razem przeżyliśmy myślisz, że mogę być podły?
- A reszta? - Mruknęła.
- Jestem zły kiedy widzę grzeszników, a życie kończy się wtedy kiedy ich przecinam. A przecinam wtedy gdy czuję, że to ich czas.
- Po co ci rękawiczki? - Zapytała i wstała.
- Tajemnica - mruknąłem.
Nagle pobiegła i ściągła jedną z nich. Złapała za moją rękę, a ja stanąłem jak wryty.
- Nie! - Krzknąłem odsuwając rękę jak poparzony.
CZYTASZ
Mroczny Sen; zagubiona dusza.
AcakJake Lunox to brunet liczący 178 cm wzrostu. Pewnego razu odkrył coś, czego nigdy by się nie spodziewał. Jego życie do tej pory toczyło się szczęśliwie, jak kula staczająca się z wysokiej góry nie zwracając uwagi na przeszkody. Jednak kiedyś musiał...