☆Rozdział 12☆

0 0 0
                                    

*70 lat później

Ludzie zabijali się czym tylko można. Nożem pistoletem bombą..

Zebrałem setki tysiące trupów w swojej komnacie. Jeszcze tylko chwila. Zmiażdżę ten świat jak robaka.

Przechadzałem się mokrymi uliczkami ciągnąc za sobą kosę. Było zimno jak na wrzesień.

Wspomnieniami wróciłem do czasów kiedy wszyscy zebrali się ze wszystkim co mieliśmy i zrobiliśmy duże ogniska ściskając się między sobą.

To sprawiło, że przetrwaliśmy te straszne zimy. Nasze domy. Czasem z błota czasem z drewna, a jeszcze czasem z siana.

Ostatni krok jaki postawiłem na kostce przeniósł mnie na wielki gotycki kościół.

- No no - usłyszałem za sobą. - I pomyśleć, że przetrwałeś tyle lat.

Głośny śmiech rozszedł się po okolicy. Ścisnąłem mocniej kosę i odwróciłem się panując nad emocjami.

To co zobaczyłem sprawiło, że zawirowało mi przed oczami.

Biała poświata wypadająca wprost ze środka kobiety ubranej jak dziwak. Śmiała się głośno.

- I pomyśleć, że coś czujesz do Lyliona po tylu latach - ledwo łapała oddech.

- Zamknij się już! - warknąłem. - Co ty wiesz?! Jesteś tylko marną dziewuchą.

Jej twarz zmieniła się diametralnie. Przebiegały przez nią niezliczone twarze, a głos był przepełniony bólem tych osób.

W jednej chwili mnie to nie obchodziło. Jednak kiedy zatrzymała się na mojej osobie znieruchomiałem.

Nagle zacząłem się ruszać. W jej głowie..

Zakopywałem grób Lyliona. Obrazy mieniły się co jakiś czas ale jestem w stanie wchwycić obraz. Dziewczyna, która wisiała na sznurze. Która nawiedziła mnie w lesie.

- Jak możesz się domyślić jestem Bogiem. Bogiem tego świata!

- Tym Bogiem? - Zapytałem kobietę, która stała przede mną w ubraniah bezdomnego.

- Tak jestem nim - psyryknęła w dłonie, a my znaleźliśmy się na antarktydzie.

- A Jeżeli ci nie wierzę i jesteś demonem? - Ciekawość przewyższała wszystko.

- Demony chcą dominować. Bogowie jednak żyją ubogo z mocami, które mogą sprawić, że staną się miliarderami.

Patrzyłem na tę kobietę pusto. Wszystko mi odebrała i tak o pojawia się w moim życiu.

- Mam dla ciebie zadanie.

- Nie - powiedziałem krótko i oparłem się o kosę, która towarzyszy mi od setek lat.

- Czyli nie chcesz być znowu człowiekiem? - Zapytała przekrzywiając głowę w bok tak jak.. tak jak on.

Rzuciłem się na nią, ale ona pstryknęła palcami przez co znaleźliśmy się na jakimś wysokim budynku.

Przez to, że się odsunęła wyleciałem dalej niż powinienem.

Spadłem tylko z kosą w ręku i rozbiłem się o podłogę. Kości odskoczyły gdzieś na boki, a moja czaszka leżała nieruchomo.

Klątwa zawsze zbierała mnie w stu procentsch więc teraz nie mogło być inaczej. Zacząłem układać się od nóg, aż po klatkę piersiową ręce i głowę.

Zarzuciłem pelerynę na siebie i poprawiłem czarne rękawiczki na dłoniach.

Pochwyciłem kosę i odbiłem się bardzo mocno od podłogi aby wylądować koło pieprzonego Boga.

- Musisz ją chronić - powiedziała jakby to co zdarzyło się wcześniej nie miało miejsca - Ona dziś przyjdzie na świat.

- Tak i jeszcze pogłaszczę po główce.

- Może pomóc zdjąć z ciebie klątwę żniwiarza.
Powiedziała kiedy się odwróciłem i Zacząłem iść w swoją stronę.

Zatrzymałem się na jej słowa I powoli odwróciłem głowę o 360°.

- Jeżeli to co mam robić skoro jestem tym, a nie tym? - Zapytałem pokazując na chłopaka palącego przed klubem.

- To już nie jest twoim problemem ale zobacz. Broniąc ją to jedynie pocałunek prawdziwej miłości cię uwolni.

- Dawno nie czułem jak..

- Jak bije ci serce - dokończyła za mnie kiedy odwracałem rękę obserwując jak kości zabarwione były znaczkami.

One oznaczały tylko ilość duszy, które odsyłałem.

Przenieśliśmy się do szpitala. Kobieta na łóżku bardzo cierpiała. Mąż był obok i trzymał ją za rękę.

- Od najmłodszych lat. Masz ją chronić - powiedziała I zniknęła.

Mroczny Sen; zagubiona dusza.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz