46. Zamknąć ten rozdział

100 25 12
                                    

Milan już dłuższą chwilę kręcił się po pokoju. Rekonwalescencja przebiegała pomyślnie, chociaż aktualnie siedziałam w łóżku, czekając, aż do mnie dołączy. Albo odnosiłam mylne wrażenie, albo mojemu mężowi wybitnie nie śpieszyło się do łóżka.

– Będziesz mnie teraz unikać? – Spojrzał w moim kierunku, marszcząc nieco brwi. Wyglądał, jakby nie pojmował sensu nadto bezpośredniego pytania, na które pragnęłam poznać odpowiedź. Od śmierci Czębiry minęło już pięć dni, a on zachowywał się obco. – Pytałam, czy będziesz mnie teraz unikać. Próbujesz mnie ukarać za to, co zrobiłam twojej matce? Czy może...?

Zaciągnęłam się powietrzem odruchowo, kiedy wraz z podmuchem strzygoń przysiadł na skraju łóżka. Uważnie śledziłam jego ruchy. Odgarnął do tyłu pojedynczy kosmyk moich brązowych włosów, a zatykając go za ucho, palcami musnął policzek. Czarne tęczówki z kolei wibrowały, ale z pewnością nie wskutek wściekłości. Wtedy poruszały się zupełnie inaczej.

– Tak. I nie.

Respons udzielony przez mężczyznę zbił mnie z pantałyku. Potrzebowałam precyzyjniejszych wyjaśnień. Nawet nie umiałam dopasować odpowiedzi do właściwego pytania. Chciał mnie unikać, ale nie obwiniał o śmierć przybranej matki czy może na odwrót?

– Jesteś na mnie...?

– Nie, nie zamierzam obwiniać cię o Czębirę – przemówił, nie dając mi dokończyć. Mówił niezwykle spokojnie jak na Milana, którego miałam okazję poznać. Jakby ktoś podmienił mi męża, zabierając gwałtownika, jakim był na co dzień. – Zrobiłaś to, co pewnie i ja bym uczynił – orzekł. – Radwoja mi powiedziała. O wszystkim.

– Zabiła Waromirę i żałowała, że Heloiza przeżyła – skondensowałam tamtą kłótnię, wysuwając z niej kwintesencję. – Przez nią zginęła Bora. I moja matka. A ta brosza...

– Wszystko rozumiem – przerwał mi i tym razem. – I nic się nie martw, ogarniemy to jakoś. Sprowadzimy się do Strzygówka, a później... Później pójdzie jak z płatka.

– Miluś... – Zagryzłam wargę. Chciałam spytać o kwestię związaną z przynależnością. Ciekawiło mnie czy faktycznie cała okolica należała do mej rodziny. Do mnie. Do poprzedzających mnie pokoleń. Z drugiej strony to i tak nie miało znaczenia. Bez niego nie zamieszkałabym w Strzygówku ani nigdzie indziej. – To prawda? Boginki się zbuntowały?

– Nie – stwierdził, nieco mnie zaskakując. – Wiedzą już, że przyjedziesz ze mną. Wiedzą, jaką będziesz pełnić funkcję.

– Nie będę wydawać im rozkazów. Poza tym...

– Nie wydawaj – poparł stanowczo. – Wystarczy, że się nimi zaopiekujesz. Zresztą zrobią dla ciebie wszystko. W końcu krwi nie oszukasz, a zamek należy ci się cały wraz z przynależącymi do niego terenami. Jeśli chcesz...

– Nie chcę. – Tym razem to ja nie dałam mu dokończyć. – A zamek jest nasz. – Rozciągnął usta. Ani na ułamek sekundy nie spuścił ze mnie wzroku, nawet nie mrugnął. – Chyba nie sądziłeś, że będzie inaczej?

– Jeśli o to pytasz, to dopuściłaś do siebie myśl, że pozwoliłbym ci żyć z daleka od siebie.

– Póki co notorycznie jesteś z daleka ode mnie – żachnęłam.

– Tak. – Otworzyłam usta, ale żaden dźwięk się spomiędzy nich nie wydobył. Po prawdzie, szczerze wątpiłam, aby otwarcie przyznał mi rację. Intuicja od razu podpowiedziała czujność oraz rozwagę, a Welst jej zawtórował. – Unikałem cię troszeczkę. – Opuszkiem obrysował zarys mych warg. – Byłaś taka słaba, a we mnie aż buzowało od gniewu. Moja matka mogła cię zabić, a wręcz zamierzała to zrobić i gdyby nie Heloiza... – urwał wątek. Rozumiałam, że tamten incydent mocno rozchwiał rozmówcę. – Nie chciałem cię dodatkowo przypadkiem skrzywdzić.

Zapieczętowani krwią. Strzyża ambasadorka. TOM III | ZAKOŃCZONEOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz