II. Zrządzenia losu

46 2 1
                                    

Kilka dni później dyrektor Hogwartu znów wezwał do siebie naczelnego Mistrza Eliksirów, lecz tym razem tylko niego; chodziło bowiem o eliksiry, które do końca wakacji musiał przygotować dla Zakonu Feniksa i to w ogromnych ilościach. Przez ponad godzinę debatowali o tym, czy nie powinien on czasem przygotować również i tych eliksirów, na które receptur nie można znaleźć w szkolnych podręcznikach, a zatem tych, których musiał nauczyć się na pamięć, kiedy jeszcze był na praktykach na Mistrza. Gdy wreszcie skończyli tę bezkresną debatę, Dumbledore niejasno zasugerował Snape'owi, że prawdopodobnie przydałaby mu się jakaś pomoc z tymi wszystkimi eliksirami i nie tylko.

– Niby czyja? – Parsknął Severus, słysząc tę absurdalną sugestię.

– Kogoś z odpowiednimi kwalifikacjami, to na pewno – odrzekł wnet Albus, zaraz sięgając po cytrynowego dropsa. – Nie musisz się obawiać żadnych "amatorów", jak byś to zapewne ujął, Severusie.

– Nie sądzę, aby był w tym wszystkim jakikolwiek sens, Dumbledore. – Ciężko westchnął. – Nie istnieje żaden powód, by wpuścić do pracowni kogokolwiek poza mną, zwłaszcza jeśli mówimy o eliksirach dla Zakonu.

– Dobrze, dobrze... – Machnął ręką. – W każdym razie – spojrzał mu prosto w oczy – rozważ moją propozycję i jeśli wyrazisz taką chęć, aby mieć jakiegoś pomocnika, to wiedz, że ja się tym zajmę.

Ślizgon wymamrotał coś w odpowiedzi i wkrótce wszystko zaczęło wskazywać na to, że ich spotkanie nareszcie dobiegło końca. Kiedy rzeczywiście tak się stało, Snape niezwłocznie opuścił gabinet dyrektora i wręcz zbiegł po schodach na korytarz.

Jednakże, kiedy tylko znalazł się w połowie drogi, dzielącej go od tego, by wyjść ze Szkoły Magii i Czarodziejstwa, zza rogu wyszła pewna postać. Nie spodziewał się tutaj zastać nikogo, a co najwyżej siebie samego, Dumbledore'a i co najwyżej Filcha, a jednak... A jednak ktoś jeszcze przybył tego dnia do Hogwartu, lecz nie była to żadna osoba, którą on by znał.

A była to kobieta.

Kobieta o ciemnobrązowych, falowanych włosach, które sięgały do linii jej szczęki. Miała ona wyraźnie podkrążone oczy i nieznacznie zadarty, aczkolwiek zakrzywiony, nos. Nie sądził, by miała więcej niż dwadzieścia pięć lat. Ubrana była w zwiewną, długą, ciemnoniebieską sukienkę z długimi, półprzezroczystymi rękawami i czarne sandały. Uwagę przykuwały jej srebrny wisiorek, okulary przeciwsłoneczne na czubku głowy i skórzana torba z dziwacznym wzorem, zawieszona na ramieniu.

W ułamku sekundy nawiązali ze sobą kontakt wzrokowy, ale żadne z nich nie postanowiło się odezwać do tego drugiego.

Wraz z chwilą, w której się minęli, Snape odruchowo obejrzał się za nią, samemu jednak nie wiedząc dlaczego. Na szczęście, nieznajoma tak nie postąpiła i niczym niewzruszona wędrowała przed siebie. Kim ona była i co takiego tutaj robiła? Czy to możliwe, żeby to właśnie ona miała zostać następczynią Filiusa Flitwicka? "Nonsens!" – pomyślał prędko Severus, nie mogąc jednak powstrzymać się od tego, by ruszyć śladem tej kobiety i na własnej skórze przekonać się o tym, dokąd było jej tak prędko...

Niestety – kierowała się prosto do gabinetu dyrektora.

Snape nie potrafił uwierzyć, że to kogoś takiego Dumbledore postanowił zatrudni na stanowisku nauczycielki zaklęć i uroków. A co gorsza – jeszcze bardziej nie podobało mu się to, że nie miał pojęcia, kim ona jest, a tym bardziej jak się nazywa.

Ale...

Ale domyślał się, kto mógł mieć choć odrobinę wiedzy na ten temat i wcale nie miał na myśli swojego pracodawcy. Nie tym razem.

all's well that ends well • severus snape x ocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz