20. Nowe czasy

191 9 2
                                    

- Pamiętajcie o pracy domowej na poniedziałek! - Zawołał Terrence Warwick z szyderczym uśmieszkiem na twarzy, zanim uczniowie siódmego roku opuścili jego salę równo z końcem piątkowej lekcji.

Młodzi tylko rzucili mu dramatyczne spojrzenie, aby zaraz zniknąć poza zasięg wzroku swojego ulubionego profesora. Kiedy tylko drzwi zamknęły się za ostatnim z uczniów, Warwick odetchnął z ogromną ulgą. To była jego ostatnia lekcja na dziś i tak bardzo nie mógł się doczekać tego, aż ona wreszcie dobiegnie końca. Ostatni tydzień, a tak naprawdę miesiąc naprawdę dawał mu w kość. Zresztą, nie tylko jemu, ale w tej chwili ani trochę się na tym nie skupiał. Terrence, wzdychając, wziął z biurka kilka woluminów, które przyniósł na dzisiejsze zajęcia i pospiesznie, jak jego uczniowie, opuścił salę. Kierując się prosto do swojej komnaty, co chwilę wzdychał chociaż sam do końca nie wiedział ani nie rozumiał dlaczego. Być może dlatego, że już w najbliższą niedzielę będzie musiał się spotkać z swoją szwagierką? Cholera, sarknął w myślach na samo wspomnienie o nadchodzącym spotkaniu. Choćby jedna krótka myśl o Josephine Walker już wywoływała w nim niemożliwie skrajne emocje. Przez ostatnie dni, jeśli nie tygodnie, które dzieliły go od tego spotkania starał się sobie przypomnieć jak potoczyło się ich ostatnie. Jego pamięć urywała się na kilka dni po pogrzebie jego żony, więc chcąc czy nie chcąc wolał aż tak nie zagłębiać się w swoje wspomnienia. Jednego był pewien - minęło dobre piętnaście lat, pewnie więcej, odkąd po raz ostatni widział się z Josie. Czy ta myśl pomogła mu w tym, aby spokojnie dotrzeć do komnaty? Ani odrobinę. I to do tego stopnia, że niewiele dzieliło go od tego, żeby zacząć siarczyście przeklinać podczas otwierania drzwi prowadzących do kwatery.

W ukrytej leśniczówce atmosfera nie była na tyle pozornie spokojna, co w życiu nauczyciela Obrony Przed Czarną Magią. Panująca tam atmosfera i nastroje były o wiele, wiele gorsze niż pozorny spokój. Mieszkańcy leśniczówki od dłuższego czasu byli istnymi kłębkami nerwów. Zarówno Anne, jak i Fred całymi dniami chodzili nerwowo po ich "domu" w tą i z powrotem, rozmyślając nad zbyt wieloma rzeczami. Jednak to właśnie tego popołudnia, a tak naprawdę nadchodzącego wieczora, nadeszło epicentrum ich całych nerwów.

- Coraz częściej spotykają się w naszym prawdziwym domu, wiesz o tym? - Zapytała chłodno Anne, siedząc przy stole.

- Robią to, odkąd tylko ona i on zmienili bezczelnie jego nazwę na Schultz-Haus, moja droga - Odparł jej mąż niczym niewzruszony. - Zaraz, zaraz... Skąd ty o tym możesz wiedzieć, skoro... - Zaczął, idąc w jej stronę.

- To nieistotne - Wtrąciła pospiesznie, patrząc na niego z szeroko otwartymi oczami.

- Chyba nie mówisz mi właśnie teraz, że powędrowałaś aż tam... - Powiedział bardziej do siebie niż do swojej żony. - Na litość Merlina, Anne! - Wrzasnął.

- Nie jestem małolatą, żebyś mi mówił, gdzie mogę iść, a gdzie nie - Wysyczała. - Przypominam tylko, że jestem cholernym animagiem, Edwardzie!

- Co to ma do rzeczy? - Odparł beznamiętnie, siadając naprzeciwko niej. - Dlaczego to zrobiłaś, jeśli mogę wiedzieć, cholerny animagu? - Zapytał złośliwie.

- Skoro ty nic nie robisz, to ktoś w tej rodzinie musiał w końcu wziąć sprawy w swoje ręce - Odpowiedziała, wzruszając ramionami.

Edward nic na to nie odpowiedział, patrząc na żonę znacząco. Nagle zdjął z nosa swoje niezastąpione okulary i z pasją zaczął je wycierać skrawkiem swojej pogniecionej zielonkawej koszuli. Anne, mrużąc oczy, obserwowała uważnie każdy ruch swojego męża w obawie, że lada moment będzie mógł zrobić coś, czego żadne z nich pewnie się nie spodziewa i nie będzie nigdy spodziewać. Niespodziewanie, on nic nie zrobił. Po skończeniu wycierania okularów najzwyczajniej w świecie z powrotem je założył i ciężko westchnął, kierując wzrok na ukochaną kobietę. Co rusz delikatnie unosił jeden z kącików ust, posyłając jej niejednoznaczne spojrzenia.

all's well that ends well • severus snape x ocOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz