11.

44 7 4
                                    

Deku zauważył, że dziwnym trafem tego poranka wstał wcześniej niż książę. Uznał, że musi dowiedzieć się, czy mężczyzna boi się robaków. Po co inaczej kazałby mu sprzątać te liście? To oczywiste: bo ONE tam są! Czuł, że chłopak bardzo się wścieknie, gdy zechce go przetestować, a wtedy będzie niewesoło. Jednakże uznał, że jak się nie dowie, to go ciekawość wykończy. Decyzja była oczywista. Odwrócił głowę w stronę, gdzie powinien leżeć blondyn. Nikogo tam nie było. Uniósł brew, a na jego twarzy malowało się zdziwienie pomieszane z irytacją.

— Gdzie on jest? Znowu gdzieś polazł? No dobra, rozumiem, że ma swoje potrzeby, które musi zaspokoić, ale mógłby przynajmniej jakąś wiadomość zostawić! — powiedział marudnym tonem sam do siebie.

Izuku wciąż leniwie leżał na kocu. Postanowił zupełnie zignorować fakt, że zasnął wczoraj obok niego przy ognisku. Wiedział, że najprościej byłoby zapytać księcia o strach przed insektami. Wiedział również jednak, że chłopak z pewnością nie powie mu prawdy. Drugą opcją byłoby znalezienie jakichś robaków oraz obserwacja czy robi się w ich pobliżu nerwowy. Musi tak zrobić, inny pomysł nie przychodził mu do głowy. Nagle usłyszał za sobą jakiś dźwięk. Odruchowo sięgnął do kieszeni. Cholera! Gdzie jest jego nóż?! Ach, szlag by to wszystko trafił, nie miał go przy sobie. Widocznie Bakugo wyciągnął mu go podczas snu. Midoriya nie przepadał za walką na pięści. Uniósł się na łokciach. Zaczął nasłuchiwać. Wyraźnie słyszał czyjś ciężki oddech. Brzmiał na męski, ale nie mógł być pewny. Cicho wstał. Gdzie, do ciężkiej cholery, są jego wszystkie noże?! Odwrócił się gwałtownie.

— Deku, znowu zaczynasz? — usłyszał pełen zirytowania głos. Izuku zaklął w myślach. Czy to musi się tak kończyć? Już drugi raz?

— Ty to robisz specjalnie — wymamrotał nieco urażonym tonem.

— Tak, specjalnie się podstawiam pod te twoje nożyki — odpowiedział ironicznie. Midoriya uświadomił sobie wtedy jak bardzo nie lubi, gdy tak robi. Strasznie go to denerwowało.

— Nie musisz się skradać! Jak.. jakbyś chciał mnie okraść albo... zabić. — dorzucił po krótkim namyśle.

— A żeby cię zaraza objadła! — Książę złapał się za głowę, słysząc podejrzenia chłopaka. Tymczasem Deku kontynuował, niewzruszony jego skwaszoną miną.

— Ale nie zrobiłbyś mi krzywdy, prawda? — uśmiechnął się, po czym skarcił się w duchu.

Co za głupie pytanie, oczywiście, że nie — pomyślał z rozbawieniem. — Nie zdążyłby nawet. A może jednak? No, jakby na to nie patrzeć, jest starszy... i silniejszy...i... i chyba mam przerąbane.

Mężczyzna znalazł się przed nim tak nagle, że z wrażenia aż usiadł.

— Słuchaj. Przestań wreszcie mnie irytować — odparł ostro. Złapał towarzysza za podbródek i pochylił się, patrząc mu w oczy. — Albo inaczej to załatwimy. Jasne? — mówił głosem, od którego Izuku dostawał dreszczy i robiło mu się zimno. Wzrok miał jak nie on. Taki zirytowany oraz chłodny, a jednocześnie pozbawiony uczuć. Gdzieś w środku zaczął się dziwnie czuć. Cholera, bał się okropnie! Niby spodziewał się, że jest jak wszyscy z rodziny królewskiej, czyli zimny i wredny, a nim się opiekuje, bo musi, ale wystraszył go strasznie.

Dlatego kiwnął jednie głową, na znak, że rozumie. W gardle czuł ogromną gulę. Wiedział więc, że nie byłby w stanie wydobyć z siebie ani mruknięcia.

Tymczasem Bakugo był z siebie niesamowicie zadowolony. Uznał, że wreszcie przestraszył tego cholernie nieznośnego, krnąbrnego człowieka. Może w końcu będzie spokój. Przyda mu się kolejna drobna lekcja, ale to dopiero, jak znów zacznie. Miał takie duże, wystraszone oczy. Wygląda na to, że miał rację. Im bardziej się boi, tym jest grzeczniejszy. A to dopiero początek wychowania. Najwyższa pora, żeby zrozumiał, gdzie jego miejsce. On go sobie urobi, jak mu się podoba. Według własnego widzimisię.

Regencja || Bakugo Katsuki  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz