1.

177 12 7
                                    


Właśnie w tym roku, dokładnie dwudziestego kwietnia, Katsuki Bakugo miał skończyć długo wyczekiwane dwadzieścia jeden lat. Tymczasem kilka miesięcy wcześniej życie posypało mu się o wiele bardziej, niż spodziewał się nawet w swoich największych koszmarach. Nigdy nie uważał się za szczęściarza, lecz obecnie jego życie zdawało się być jedną wielką porażką. Było mu ciężej, niż kiedykolwiek wcześniej. Zdecydowanie nie tak sobie wyobrażał ten rok. Obecnie był marzec, a on miał wrażenie, że dzień jego urodzin zbliża się nieubłaganie, mimo że wcale tego nie chciał.

— Nie wierzę, że akurat w tym roku — miał upodobanie mówić zamiast „dzień dobry". Chociaż, mówić to za zdecydowanie dużo powiedziane. On wręcz warczał, łypiąc na każdego krwistymi czerwonymi tęczówkami, które idealnie kontrastowały z platynowymi włosami. Izuku Midoriya, do którego zazwyczaj te słowa były kierowane, miał w zwyczaju całkowicie ignorować jego marudzenie. Czym więcej dni mijało, z tym większą łatwością mu to przychodziło.

— Jeszcze nie wszystko stracone — odpowiadał spokojnie za każdym razem Denki Kaminari. Bakugo zawsze traktował pogardliwie jego słowa pocieszenia, które raczej nie spełniały swojego zadania.

Tego dnia Izuku Midoriya wzdychał ciężko, przewracając się na pryczy z siennikiem. Powinien się do niej przyzwyczaić miesiąc temu, ale nie był w stanie. Usiadł, spuszczając nogi na dół, na co Katsuki natychmiast złapał go za nagą kostkę. Była lodowata, ponieważ chłopak nie miał nawyku spania w skarpetkach. Deku sapnął cicho, zaskoczony.

— Gdzie mi z tymi girami? — warknął Bakugo, na co Izuku prychnął jak rozwścieczony kot. Szybko wyrwał nogę z jego uścisku, a następnie zeskoczył z piętrowego łóżka. Zręcznie wylądował na ziemi. Zaczął wygładzać swoje ciemne włosy, zanim zaczął mówić.

— Giry — powtórzył, udając oburzenie. — Co to za wyrażenia, książę?

To było bardzo zabawne, obserwować jak Baku otwiera usta, aby się wypowiedzieć, ale po chwili zamyka je zrezygnowany, po czym odwraca głowę na bok z naburmuszoną miną. Przez jakiś czas w pokoju panowała cisza. Deku uśmiechnął się zwycięsko.

— Mówiłem, że to zasłanianie się tytułem królewskim kiedyś cię zgubi — zaświergotał radośnie Denki, leżąc na niesamowicie twardej pojedynczej pryczy naprzeciwko swoich towarzyszy niedoli. Jak na sytuację, w której się znaleźli, wydawał się być niemal nienaturalnie rozluźniony.

— Pierdol się — syknął Katsuki, z powrotem kładąc się pod kocem oraz odwracając się do nich plecami, na co chłopcy wymienili porozumiewawcze spojrzenia oraz uśmieszki. Po kilku minutach, w ciągu których Baku wciąż leżał obrażony na cały świat, a Izuku jedynie zdążył usiąść na brzegu pryczy Denkiego, cisza stała się wręcz nie do zniesienia. Deku po namyśle postanowił zaryzykować.

— Omówimy ponownie plan? — zapytał, nawet nie starając się ściszyć tonu. Denki spojrzał na niego swoimi małymi złotymi oczami wyglądającymi jak szlachetne odmiany kwarcu żółtego. Od stóp do nosa był zakryty podziurawionym przez mole kocem. Z ociąganiem odsłonił wąskie usta, a materiał przykrycia umieścił sobie pod szpiczastym podbródkiem.

— Bez Bakugo?

— Bez — potwierdził Midoriya, dodatkowo dla potwierdzenia swoich słów kiwając głową. Wzrok wbił w wystające łopatki swojego przyjaciela, które były widoczne nawet przez czarną rozciągniętą koszulkę.

Raz, dwa, trzy...

— Jesteście popierdoleni — mruknął Katsuki Bakugo, wychodząc spod koca i stając na równe nogi, zupełnie tak jakby chciał im się pokazać w pełnej krasie. Tyle że ten widok nie był już niczym, co można by było podziwiać.

Regencja || Bakugo Katsuki  ✓Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz