Rozdział 8. Zapach Czereśni

155 3 2
                                    

– No nareszcie, ile ja mogę na was czekać!

Słysząc za plecami znajomy głos odwróciłam się napięcie szukając jego źródła. Nie musiałam długo się rozglądać, bo zaraz tanecznym krokiem podeszła do nas uśmiechnięta od ucha do ucha blondynka.

Posłałam jej uśmiech i wpadłam jej w ramiona, a ona przyjęła to jeszcze większym uśmiechem – jeśli w ogóle było to możliwe. Oderwaliśmy się od siebie i Grace zlustrowała moją sylwetkę od góry do dołu i z powrotem.

– Masz chyba buty na przebranie, co? – spytała nieprzekonana. Miała na sobie czerwoną przylegającą marynarkę, czarne spodnie i tego samego koloru botki. Włosy wyprostowała a makijaż zrobiła delikatnie mocniejszy.

– Mam już wprawę, dam sobie radę – odparłam na co znów się wyszczerzyła. Musiała już dopaść barmana.

– A ze mną się nie przywitasz? – odezwał się Zane patrząc na nią z wyczekiwaniem.

Dziewczyna w odpowiedzi przekręciła głowę i podeszła do niego obejmując jego ciało. Po chwili się odsunęła i mruknęła:

– W końcu nie wyglądasz jak menel.

– O ty szmato – wycedził odsuwając się od niej.

Obecnie staliśmy kawałek dalej od całej imprezy gdzie ludzie zaczynali wlewać w siebie alkohol i rozmawiać. Mieliśmy szczęście ponieważ dzisiejszej nocy niebo było idealnie odkryte i święciły się na nim przepiękne gwiazdy. Uwielbiałam je, sprawiały wrażenie, że nic innego się nie liczy. A najbardziej uwielbiałam gwiazdozbiory. Jako dziecko co chwilę chwaliłam się rodzicom gdy ujrzałam mały czy duży wóz na niebie, a reszty nich nie bardzo odróżniałam.

Zane oparł się o maskę jego sportowego samochodu zakładając ręce na piersi. Przeniósł spojrzenie na ludzi bawiących się przy co raz większej liczbie osób przy głośnikach i wielu stolikach z piwem. Cała impreza znajdowała się przy opuszczonych magazynkach przy wyjeździe z miasta gdzie ludzie zaglądali rzadko. Zdarzało się nawet wyłącznie w dni wyścigów.

Nielegalne walki były w podziemiach, w całkiem innej części miasta co dawało nam większe pole do manewru, bo zazwyczaj policja zaglądała tylko w jedno z tych miejsc.

– Ci ludzie tylko czekają na moment kogoś porażki aby puścić plotki. Niewdzięczni nastolatkowie – powiedział Calman a ja nie protestowałam. Tych ludzi co obchodziło co się stanie kierowcy, czy źle skręci i się zabije czy wyjdzie z tego bez najmniejszego draśnięcia. Liczyło się tylko to czy będzie zwycięsca.

Graceline skinęła niechętnie głową i wskazała podbródkiem w to samo miejsce.

– Idziemy?

– A jakże inaczej, rozpierdolimy im dupy – zadecydował chłopak wspominając o naszych dzisiejszych przeciwnikach. Niebiescy, dzisiaj właśnie z nimi będziemy się ścigać o finał.

We trójkę pewnym krokiem szliśmy w stronę całej imprezy, po drodze mijaliśmy paręnaście pijanych osób lub podekscytowanych czy niewyżytych seksualnie nastolatków. Takie widoki przyjmowałam z obojętnością, bo zdążyłam się już przyzwyczaić do tego typu scen.

Stanęłam koło baru opierając się o niego tyłem. Spotłam ręce na piersi rozglądając się po wszystkich ludziach. Uniosłam rękę patrząc na złoty zegarek z tarczą na moim nadgarstku, było za dwadzieścia pięć jedenasta. Przyznam szczerze, że nie przepadałam za odliczeniem tej martnej godziny i parunastu minut do finałowego wyścigu. Nie pierwszy raz zdarzyło się, że to mi wypadał finał co często mnie nie odpowiadało ponieważ zbytnio stresowałam się by się zrelaksować. Dopiero za kierownicą potrafiłam odetchnąć.

Dictionary of Lies Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz