Rozdział 15. Definicja Nieszczęścia

158 5 6
                                    

Zane wygrał. Przynajmniej taka wiadomość dotarła do mnie z samego rana gdy obudziłam się w swoim łóżku. Mimo wszystko ucieszyłam się, że chociaż on nie potraktował tego zbyt poważnie. Nie potrzebowałam tego, a raczej nie chciałam. Bo byłam egoistką.

Naturalnie rozpoczęłam swoją poranną rutynę zwlekając się z łóżka dopiero około pierwszej po południu. Odpisalam na parę wiadomości s tym Grace, która dopytywała jak humorek. Odparłam, że dostałam dziś okresu, a ja zawsze dzień przed wariowałam. Bynajmniej w tej kwestii nie kłamałam. Po porannym umyciu zębów wzięłam szybki prysznic, prawdę mówiąc nie cierpiałam czuć brudu w buzi, bo sprawiał on, że miałam ochotę się popłakać. Ewentualnie jak najmocniej docisnąć igiełki szczoteczki do szczęki by zaczęła krwawić. Nie mogłam się powstrzymać.

Z ręcznikiem w ręku wyszłam spod prysznica nawet się nim nie owijając, a w chwili gdy spojrzałam na swoje nagie ciało w odbiciu lustra zaczęłam wpatrywać się w nie przez dłuższy moment. Widziałam każdy szczegół i wydawał mi się aż rażący w oczy. To było brzydkie.

Wzięłam długi i głęboki wdech zaczynając przygotować włosy, a potem cerę. Po tym jeszcze raz umyłam zęby, bo mi się nudziło. Gdy wyszłam z łazienki już ubrana w dresowe spodnie i bluzkę, skierowałam się do kuchni przeglądając nowości na instagramie. Nie znajdując nic ciekawego chciałam przekroczyć próg kuchni, ale zatrzymałam się wpół kroku słysząc głos mojej matki.

– Wiesz, że to nie takie proste... – westchnęła z nutką niezadowolonia. – Co z Eugune’em?

Stanęłam przy ścianie będąc zbyt wścibska by nie podsłuchać lecz automatyczne cofnęliśmy się o krok. Szczerze mówiąc to nie wiem po co szłam do kuchni, najprawdopodobniej tak rutynowo, bo głodna nie byłam, a śniadań i tak nie jadam. Wiem, bardzo odpowiedzialne ze względu na stan mojego zdrowia.

– Gdy Sally żyła, nie byłaś taką kochającą matką – wytknął jej mój ojciec, przypomniałam sobie, że wrócił parę dni temu do domu.

Mimo wszystkich zamarłam, bo tego się nie spodziewałam. Nie sądziłam, że Lorenzo podejmie tak drażliwy temat tym bardziej, że wyczułam w jego tonie irytację. Spięłam się mając zamiar uciec na górę, bo chyba nie chciałam tego słuchać. Wolałam jednak zostawić to im na osobności, zdążyłam zrobić zaledwie parę kroków w kierunku schodów gdy do moich uszu dobiegło parsknięcie Clarissy.

– Jak śmiesz tak się do mnie zwracać? – odezwała się z pretensją w głosie. – Dobrze wiesz jak było, gdybym to zrobiła ona by mi tego nie wybaczyła.

Nie zatrzymałam się jednak i pomaszerowałam do własnego pokoju zamykając się w nim, nie chciałam wchodzić w ich prywatne sprawy cokolwiek by to było. Ale przyznam, że zaintrygował mnie temat mojego brata. Jak na zawołanie przypomniałam sobie o jego istnienia i wyszłam z pokoju wchodząc do pokoju młodego Shermana.

Otworzyłam drzwi i pierszym co zobaczyłam był niespełny jedenastolatek siedzący na łóżku z laptopem na kolanach. Czego oczy nie widzą, tego sercu nie żal.

Uniósł na mnie spojrzenie swoich bladoniebieskich tęczówek i zmarszczył brwi znużony.

– A ty czego chcesz?

Z automatu przewróciłam oczami nie mogąc się powstrzymać.

– Jeszcze zeza dostaniesz od tego przewracania – rzucił a jsta wygiął w zadziornym uśmiechu.

Bezczelny gówniarz.

Zamknęłam drzwi i weszłam do środka nic nie sobie nie robiąc z jego morderczego wzroku na moich ciele. Ułożyłam telefon przed sobą zerkając na Facebooka.

Dictionary of Lies Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz