alfa

151 40 164
                                    

Miałam dość swojego życia.

Miałam dość swojego życia, gdy naciągałam rajstopy na swoje blade nogi, gdy zamykały się za mną drzwi uczelni, gdy podrzucałam biret absolwenta w powietrze i odbierałam dyplom.

Miałam dość swojego życia, kiedy to kolejna kłótnia z rodzicami, sprawiła, że zamknęłam się w swoim pokoju na długie tygodnie i godzinami scrollowałam bezmyślnie najnowsze plotki o znienawidzonych celebrytach.

Miałam dość swojego życia nawet wtedy, gdy pijąc ulubioną kawę, w swojej ulubionej kawiarni, czytałam testament swojej "ulubionej" ciotki.

Zapewne gdyby nie poczucie, że jedyny zawód, do jakiego się nadaję to zawód rodziców, nigdy bym tego nie zrobiła. Nigdy nie otworzyłabym walizki. Nigdy nie wrzuciła do niej pierwszych lepszych ubrań. Nigdy nie kupiłabym przez internet biletu samolotowego i wreszcie — nigdy nie uciekłabym z domu, pod przykrywką nocy.

Jednak teraz, było już za późno na „nigdy".

Dotarło to do mnie jednak dopiero, gdy moja noga stanęła na zewnątrz lotniska w Atenach. Za późno na powrót.

„Za późno" i „nigdy"... te słowa dręczyć będą mnie, aż do momentu, w którym zamknę oczy po raz ostatni.

Zmarnowałam w swoim życiu wiele szans.

Zmarnowałam bogactwo moich rodziców, dobrą, prestiżową uczelnię ligi bluszczowej. Wszystkie przyjaźnie, związki, relacje. Swój talent i potencjał. Chociaż szczerze, nawet nie wiedziałam, o jakim talencie i potencjale było mowa.

Wizja przejścia na pieszo blisko osiemdziesięciu kilometrów nie była przyjemna. Nerwowo przeczesałam włosy palcami, starając się rozszyfrować jakąkolwiek informację na przystanku autobusowym.

Ludzie wokół mknęli w nieznanym mi kierunku. Rodziny wpadały sobie w objęcia. Zakochani wpychali sobie wzajemnie języki w usta, walcząc o tę mistyczną, książkową „dominację".

Oddychaj, Misia. Oddychaj.

Musiałam sobie poradzić i co gorsza, musiałam sobie poradzić sama. W obcym mieście. W obcym kraju. Bez żadnego planu. Może gdyby moja podróż nie była tak spontaniczna, wiedziałabym, co robić. Nie należałam jednak do osób, które planują cokolwiek. Lubiłam iść na żywioł. Lubiłam iść tam, gdzie poniosą mnie nogi.

Gdybym mogła permanentnie przypisać sobie jeden atrybut, byłby to ptak. Leciałam tam, gdzie chciałam, wtedy kiedy chciałam. Unosiłam się ponad chmurami, ponad ziemią, srając na wszystkich pode mną.

Chociaż, im dłużej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej skłaniałam się w inną stronę. Tyrys* byłby zdecydowanie lepszym wyborem. Imponował mi Dionizos. Beztroskie życie i wino... dużo wina.

Ptaki nie mogą pić wina, prawda?

Ale jedzą winogrona?

Gdyby ptak zjadł wystarczająco stare winogrono to czy smakowałoby one jak wino?

Jak zachowuje się pijany ptak?

Skup się, Misia. Skup się.

Zmrużyłam oczy, ponownie zerkając na tablicę przed sobą i z bólem serca uznałam, że czeka mnie spora przeprawa.

Z lotniska pojadę do Koropi. Tam czeka mnie mały spacerek, następnie kolejny autobus do Iridos. Znów spacerek, aż w końcu dotrę do Dede. Znów mały spacerek, aż do Thimari i tak dalej, i tak dalej... Nie chcę was zanudzać opowieścią o swojej przeprawie, ale powinniście wiedzieć, że mam przed sobą sporo kilometrów.

Chronicles of HeliosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz