rho

52 18 81
                                    

Dni wydawały się trwać w nieskończoność. Sofia twierdziła, że to za sprawą następującego wielkimi krokami Elaphebolionu, znanego także normalnym ludziom jako marzec. Ja natomiast byłam innego zdania.

Snułam się po domostwie ciotki niczym duch. Żaden posiłek nie smakował już tak, jak wcześniej. Wino przestało powodować uśmiech na mojej twarzy. Zapewne gdyby nie kochana blondynka z łukiem i dziwny narcystyczny chłopiec, już dawno poszukałabym sposobu na ucieczkę z wyspy.

Właściwie to już raz byłam blisko. Stanęłam na brzegu morza, w miejscu, w którym postawiłam stopę po raz pierwszy. Wyobrażałam sobie, jak z małym Erosem na czubku głowy wchodzę do wody i płynę. 

Płynę tak długo, aż nie dotrę do lądu. 

Oczywiście moja kondycja poprawiła się znacząco od czasu zamieszkania na wysokiej górze i utraty przywileju zamówienia Ubera. To wciąż nie oznaczało, że dałabym radę przepłynąć zapewne milion kilometrów. Sprawność fizyczna to jednak był najmniejszy problem. Sęk w tym, że ja nie umiałam pływać.

Nie byłam pewna, ile dni minęło od mojej kłótni z Therisem. Myślałam nawet o odliczaniu dób, przy pomocy noża i ściany, jednak nie miałam ochoty ani na więzienne jedzenie, ani na więzienny styl życia. Tak czy siak, czułam się jak więzień. Więzień swojego umysłu i swojej głupoty.

– Artie! Gdzie jesteś? – iście irytujący dźwięk rozbrzmiał z dolnego piętra. Niechętnie zarzuciłam na siebie dresową bluzę i spełzłam na dół.

Mogą mnie spalić na stosie. Mogą mi odrąbać głowę siekierą i nabić ją na pal. Wszystko mi jedno.

– Co ty do Zeusa masz na sobie? – blondyn wytrzeszczył oczy, lustrując mnie od stóp do głów. Wzruszyłam jedynie ramionami, nie będąc w stanie wykrzesać z siebie żadnej innej reakcji. – Przyniosłem ci wino. Lefteris mówił, że to twoje ulubione.

Elias odstawił dzbanek na stołek niedaleko nas, po czym rozsiadł się przy palenisku. Obserwował mnie bacznie, a ja nie potrafiłam się ruszyć. Wszystko w tym domu przypominało mi o nim. Początkowo neandertalczyka miałam za intruza, teraz sama się nim stałam. Byłam intruzem we własnym domostwie.

– Chodź, usiądź. Sofia upiekła ciasteczka i prosiła mnie, abym je przyniósł. Ma dzisiaj jakieś obowiązki z heterami i nie da rady do ciebie zajrzeć – poklepał wełniane futro obok siebie.

Niechętnie przystałam na jego propozycję i zajęłam miejsce tuż obok. Oparłam głowę o jego ramię, pozwalając sobie na chwilę komfortu. Chwilę, bo jemu się gęba naprawdę nie zamykała.

– Eros nadal nie urósł?

– Jak widać... – odpowiedziałam niechętnie. Czy naprawdę musiałam przeprowadzać teraz dyskusję na temat karłowatości swojego kota?

– Mówi się, że Eros, no wiesz, ten bóg. Miał nigdy nie mieć czasu, aby wyrosnąć i dojrzeć. Pozostał na zawsze małym chłopcem.

Westchnęłam głośno. Nawet mój własny zwierzak przypominał mi każdego dnia o tym, co spieprzyłam.

– Myślisz, że brat zjawi się na Dionizjach Wielkich? – kontynuował swoje ględzenie.

– Nie wiem.

– Ciekawe czy wie, że nadchodzą... Zapewne powinienem mu pójść powiedzieć, ale strasznie nie chce się zapuszczać w to miejsce.

Poderwałam się nagle. Zlustrowałam wzrokiem Eliasa i nie dowierzając w jego głupotę, wykrzyczałam:

– Ty kurwa wiesz, gdzie on jest?

– No tak... Czekaj... to ty nie wiesz?

– Na Zeusa, Elias!

Chronicles of HeliosOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz