Rozdział 4

222 25 4
                                    


Sophie

Czas w szpitalu leciał w swoim dziwnym tempie. Rutyna sprawiała, że nie zwracałam uwagi na upływające godziny, dni i tygodnie.

Tak naprawdę wyłącznie odwiedziny Ahema, prawej ręki Arthaira, zaburzały ten schemat, ale też były ciekawą odskocznią. Chłonęłam jego wskazówki jak mam się zachowywać podczas nadchodzącej rozprawy, co mówić, czego unikać. O ile przed przybyciem MacNailla do szpitala w ogóle nie przejmowałam się sądem, ani ewentualnym skazaniem, o tyle teraz, gdy pojawiła się przede mną wizja wolności, gdzieś w dole brzucha czułam nieprzyjemne ściskanie.

Rano, tuż po śniadaniu, do pokoju weszła Nina, a za nią Emery niosący jakiś materiał.

Zmarszczyłam brwi.

– To dziś, prawda? – zapytałam cicho.

– Tak – Nina usiadła obok mnie na łóżku. – Musisz ubrać ten strój. Za chwilę przyjadą po ciebie policjanci i zawiozą do sądu.

Pokiwałam głową, przełykając głośno ślinę. Tym razem nie udawałam. Bałam się.

– Spokojnie. Twój adwokat będzie tam na ciebie czekać – pocieszała mnie.

– Wiem, Donnely opowiadał mi jak to wszystko będzie wyglądać – powiedziałam cicho, odbierając ubrania od wielkoluda.

Mężczyzna wyszedł, zostawiając nas same. Zdjęłam bawełniane, szpitalne cichy i lekko drżącymi dłońmi założyłam sztywny, szary kombinezon.

– Chcesz porozmawiać póki jeszcze mamy czas? – lekarka odezwała się, gdy zapięłam suwak pod samą szyję.

Pokręciłam głową.

– Jestem gotowa – westchnęłam, wycierając lekko spocone dłonie w spodnie.

Emery zajrzał do środka i upewniwszy się, że jestem ubrana, wpuścił do środka dwóch funkcjonariuszy. Milczący wielkolud okazał się tutaj niezwykle przydatny. Nie oceniał mnie, nie komentował i świetnie zajmował się moją fizykoterapią oraz poprawą kondycji. Owszem ćwiczenia jakim byłam codziennie poddawana w domu Dhoira pomogły mi szybko stanąć na nogi, gdy przestały działać leki zaburzające pracę mięśni i równowagi. Ale jeśli chciałam wejść do normalnego świata i zemścić się na McMillonach, potrzebowałam sprawnego ciała.

Cofnęłam się o krok, widząc kajdanki i łańcuchy.

– To niezbędne środki bezpieczeństwa – Nina dodała mi otuchy.

Niechętnie wyciągnęłam dłonie, pozwalając by funkcjonariusze zapięli metolowe obręcze zarówno wokół moich nadgarstków jak i kostek, spinając wszystko srebrnym łańcuchem. Przełknęłam ślinę. Nie podobało mi się to uczucie.

Podreptałam, przytrzymywana przez obu mężczyzn i po raz pierwszy od kilkunastu tygodni wyszłam przed budynek, zaciągając się świeżym powietrzem.

– Uważaj na głowę – starszy z nich, delikatnie pomógł mi wsiąść do policyjnego samochodu.

Rozglądałam się z zaciekawieniem po otoczeniu, które mijaliśmy. Nigdy wcześniej nie dane mi było zobaczyć czegokolwiek poza posiadłością Dhoira, a teraz oglądałam wielkie miasto. Wszystko było tu takie duże i kolorowe!

Z żalem opuściłam samochód, który zaparkował na tyłach wielkiego, szarego budynku. Pozwoliłam zaprowadzić się do środka. W asyście policjantów czekałam w niewielkim pomieszczeniu, gdy usłyszałam stukanie.

– Wprowadzimy cię teraz na salę – odezwał się młodszy. – Nie odwalaj żadnych numerów, jasne?

Pokiwałam głową. Zaschło mi w gardle z nerwów.

Szalona Dziedziczka - Saga Irlandzka - tom2 - ZAKOŃCZONA! BĘDZIE WYDANA!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz