Rozdział 20

106 29 1
                                    


Sophie

Z ogromną ulgą przyjęłam pozwolenie lekarza na wyjście ze szpitala. W obstawie wielu ochroniarzy, Arthair odeskortował mnie i Vivienne do rodzinnej posiadłości, która zdawała się być strzeżona lepiej niż pałac brytyjskiej królowej.

Ahen i jego przyboczni strzegli sali w której nadal przebywał Cyian. Rokowania z godziny na godzinę były coraz lepsze. Gdy rano lekarze podjęli udaną próbę odłączenia chłopaka od respiratora, wszyscy odetchnęliśmy pełną piersią.

Wspierając się na ramieniu męża, powoli pokonałam schody. W korytarzu, przy drzwiach czekała na nas Sile. Starsza pani nawet nie starała się ukrywać łez, który zmoczyły jej nienaganny fartuszek.

– Dzieci – rozłożyła ramiona, w które z westchnieniem wpadłyśmy z Vivi. – Ty też – fuknęła na Artha, który zatrzymał się dwa kroki za nami.

– Witaj Sile – podszedł do kobiety i pocałował ją w czubek siwej głowy.

– Tak się o was martwiłam – niezdarnie ocierała brwi. – Moja malutka – pogładziła Vivi po policzku i ze zmartwieniem przeniosła wzrok na moją twarz. – Dziewczyno...

– To nic – odwzajemniłam jej uścisk. – To tylko blizna.

– Masz rację, ale – utkwiła twardniejące spojrzenie w moim mężu – mam nadzieję, że ten który podniósł rękę na Sophie dostanie za swoje.

Arthair nie odezwał się, jednak jego wzrok mówił wszystko, obiecując bolesną zemstę.

– Dobrze – kobieta pociągnęła nas w stronę przestronnej kuchni – chodźcie. Zjecie i porozmawiamy.

Posłusznie podreptaliśmy za nią i usiedliśmy przy wielkim stole w jadalni. Dziewczyny, które na co dzień pomagały Sile w kuchni, szybko rozstawiły półmiski z jedzeniem i zastawę, po czym szybko się ulotniły.

Gdy skończyliśmy posiłek, Sile zabrała głos.

– Arthairze, co z pogrzebem pani Maryan? Wiem, że masz dużo na głowie mój chłopcze, ale taka uroczystość wymaga przygotowania.

Oczy Vivi zaszkliły się od łez, gdy tylko padło imię ich mamy. Uścisnęłam pod stołem jej rękę, choć wiedziałam, że nie przyniesie jej to ulgi, którą tak bardzo pragnęła poczuć.

– Sile – MacNaill przeczesał dłonią włosy – wiem, że musimy zorganizować pogrzeb i uroczystość, ale ten skurwiel wciąż gdzieś się kryje i tylko czeka, żeby znowu uderzyć, a mama nie zasługuje na cichy pogrzeb. Oboje wiemy czego by chciała.

Kobieta pokiwała ze zrozumieniem głową i ukradkiem otarła oczy rąbkiem fartuszka.

– Wiem mój chłopcze, wiem. Co z Cyianem? – utkwiła w nim poważny wzrok.

– Jego stan się stabilizuje, ale obrażenia są poważne – Arthair niczego nie ukrywał. – Moi ludzie pilnują go dzień i noc.

– Dobrze – pokiwała głową. – Najważniejsze, że z tego wyjdzie.

– Podwoiłem ochronę wokół domu – mężczyzna potoczył po nas surowym spojrzeniem. – Erin instaluje dodatkowe zabezpieczenia.

– Przygotowałam wszystko co potrzeba w schronie – dodała Sile.

– W schronie? – zapytałam, po raz pierwszy włączając się do rozmowy.

– To takie pomieszczenie na wypadek, gdyby ktoś nas zaatakował – Vivienne odpowiedziała cicho. – To pomysł mamy. Po tym jak zginął tata, wymyśliła, że taki pokój gdzie będziemy bezpieczni jest niezbędny.

Szalona Dziedziczka - Saga Irlandzka - tom2 - ZAKOŃCZONA! BĘDZIE WYDANA!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz