Rozdział 12

110 29 6
                                    


Zgodnie ze słowami Cyiana, Vivienne nie pojawiła się w posiadłości przez kilka następnych dni. W związku z tym towarzystwa dotrzymywał mi jej brat, z którym jadałam posiłki oraz oglądałam programy przyrodnicze w telewizji.

Arthair milczał i nie pokazywał mi się na oczy, co przyjęłam z ulgą. Wystarczyło, że nawiedzał mnie w myślach i w snach. Gdy tylko zamykałam oczy, widziałam pod powiekami jego płonące żądzą oczy.

Sobotni poranek zastał mnie w łóżku, gdy do drzwi zapukała Sile.

– Sophie? – weszła do środka.

– Nie śpię – odpowiedziałam spokojnie, chociaż w moim wnętrzu szalało tornado.

– Zejdź na śniadanie. Za godzinę przyjadą fryzjer oraz makijażystka – posłała mi swój pokrzepiający uśmiech.

Pokiwałam głową wstając. Narzuciłam na siebie cienki szlafroczek i podreptałam za nią do kuchni. Zmarszczyłam brwi.

– A gdzie Cyian? – zapytałam.

– Jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo dzisiejszej ceremonii. Pewnie poszedł wszystkiego dopilnować.

Pokiwałam głową. No tak, to miało sens.

– Jak będziesz gotowa, to po ciebie przyjedzie i zawiezie do rezydencji Pani Maryan – poklepała mnie do dłoni, stawiając przede mną miseczkę z owsianką. – Zjedz. Masz mało czasu skarbeńku.

Posłusznie zjadłam przygotowane śniadanie, z trudem przełykając kolejne kęsy. Mój żołądek zdawał się zwinięty w ciasny supeł. Do tej pory skutecznie odsuwałam od siebie myśl o ślubie z Diabłem. Ale teraz świadomość, że za kilka godzin stanie się to zupełnie realne, uderzyła we mnie z prędkością rozpędzonego pociągu.

Po posiłku, poszłam do siebie. Wzięłam szybki prysznic i gdy weszłam do sypialni, ktoś zapukał do drzwi.

– Proszę – powiedziałam.

Odetchnęłam z ulgą i uśmiechnęłam się szeroko, widząc wchodzącą do środka Vivienne.

– Kawaleria przybyła – wciągnęła mnie w swoje ramiona, zamykając w mocnym uścisku.

– Boże, nawet nie wiesz, jak bardzo się cieszę, że cię widzę! – odwzajemniłam uśmiech.

Zaraz za nią do pokoju weszły kolejne osoby niosące pakunki i ogromne torby.

Rozglądałam się z lekkim przestrachem, widząc jak rozpakowują wszystko, przygotowując się do pracy.

– A więc to jest piękna panna młoda? – odezwała się starsza kobieta, która pojawiła się w progu, obserwując mnie uważnie.

Odruchowo skuliłam się w sobie, emanowała władzą i bezwzględnością.

– Sophie, to moja mama, Maryan MacNaill. – Vivi, pociągnęła mnie za rękę w jej kierunku. – Mamo, to właśnie Sophie.

Kobieta weszła do sypialni, zatrzymując się przede mną. Była tylko odrobinę wyższa ode mnie, ale przez bijącą od niej siłę, czułam się maleńka. Wyciągnęła dłoń, delikatnie ujmując mój policzek i po raz pierwszy lekko się uśmiechnęła.

– Tak... teraz widzę to, o czym mówiła mi moja córka – zacmokała. – Masz w sobie ogień moje dziecko.

Przełknęłam ślinę, nie bardzo wiedząc co mam odpowiedzieć.

– Znałam twojego ojca Sophie. Jego oczy błyszczały tym samym szaleństwem co twoje – uśmiechnęła się szerzej. – Wiesz co to znaczy?

Pokręciłam głową.

Szalona Dziedziczka - Saga Irlandzka - tom2 - ZAKOŃCZONA! BĘDZIE WYDANA!!Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz