Każdy kochał Juliusza Słowackiego.
Jego matka chwaliła się nim na prawo i lewo, wręcz krzycząc, by każdy spojrzał jakiego pięknego syna urodziła. Jego przyrodnim siostrom oraz reszcie rodziny poprawiał się humor, gdy go, chociażby przez sekundę zobaczyli (nawet Augustowi, który będąc dość szczególnym przypadkiem, mimo szczerej sympatii w stosunku do swojego pasierba, zapewne zawsze będzie się tego wypierać). Sąsiedzi, od razu mogli nazwać swój dzień dobrym, gdy spotykali Julka podczas jego porannej wędrówki na autobus do szkoły; uśmiechali się wtedy szeroko, mrucząc pod nosem coś w stylu ten słowacki to jednak dobry chłopak. Starsze panie, nie zważając na jego pomalowane na różne kolory paznokcie, chętnie rozmawiały z nim w autobusach. Natomiast, gdy już wysiadał, te kontent z przeprowadzonej pogawędki, stwierdzały, iż wielka szkoda, że każdy młodzieniec nie jest taki, jak syn pani Słowackiej-Bécu.
Gdy przychodził do szkoły, całkiem spora liczba osób na korytarzu się z nim witała, zagadywała lub po prostu spoglądała przyjaźnie. Nauczyciele go absolutnie uwielbiali. Chwalili przy każdej sposobności, często zagadywali po lekcjach, a jako że od zawsze był typem gaduły, bardzo chętnie wkręcał się w szkolne, nauczycielskie anegdotki.
Rzeczywiście każdy kochał Juliusza Słowackiego. No dobra, prawie każdy... Gdyż oczywiście musiała znaleźć się w jego otoczeniu ta jedna osoba, która z niewiadomych mu przyczyn uparła się, iż będzie wyjątkiem. Wyjątkiem od niepisanej reguły, że Słowacki jest najnormalniej w świecie, stworzony do miłości.
Będąc szczerym sam chłopak, niezbyt się nią przejmował, ponieważ dlaczego, by miał? Czuł sympatię tak wielu osób, zaczynając od rodziny i przyjaciół, a kończąc na staruszkach z autobusu. Nie potrzebował niczego więcej. A osoba, która bez przyczyny ma do niego jakiś problem, nie jest w stanie źle na niego wpłynąć, czyż nie?
Cóż, jeszcze parę miesięcy temu, Juliusz, by wręcz wykrzyczał zgodę z tym stwierdzeniem. Jednak nie teraz, gdy ta osoba okazała się o wiele większym kłopotem, niż na jaki wcześniej wyglądała.
A wszystko zaczęło się od konkursu literackiego.
❧
Wyciągnięty na ławce oraz oparty o swoje przedramię, obserwował jak jego przyjaciel, Cyprian, od niechcenia tworzy szkic ich nauczyciela od biologii. Smukłe dłonie, na których znajdowało się kilka sygnetów z szokującą sprawnością oraz delikatnością posługiwały się ołówkiem. Było to wręcz hipnotyzujące.
— Ładne — mruknął, wystarczająco cicho, by nie zakłócić ciszy, która wyjątkowo panowała na lekcji. — Tylko... Po co to robisz?
— Hm?
— Oczywiście nie mówię tutaj, o tym, dlaczego rysujesz, jako ogólne zajęcie, czy pasję — sprostował od razu. — Wiem, że sprawia ci to przyjemność, możesz w taki sposób odzwierciedlić swoje myśli oraz uczucia. Ja również jestem twórcą, więc coś o tym wiem.
Przed sobą usłyszał ciche parsknięcie śmiechem, które sprawnie przerwało jego wywód. Widocznie pomylił się i jego głos nie był na tyle cichy, by chłopak z burzą blond włosów, siedzący tuż przed nim, nie usłyszał jego wypowiedzi. Odwrócił się i kładąc ramiona niedaleko lewej dłoni Słowackiego, spojrzał na niego z zażenowaniem.
— Te swoje wierszyki nazywasz twórczością?
Norwid parsknął śmiechem, na co Juliusz niezauważalnie wbił mu łokieć tuż obok żeber.
— A ty te swoje utwory muzyką, Frycek?
Chłopak w odpowiedzi posłał mu oburzone spojrzenie. Prawdopodobne powody jego negatywnej reakcji istniały dwa, a jeden z nich, nie ukrywajmy, był wręcz absurdalny. Pierwszy (ten bardziej prawdopodobny) wiązał się z jego przewrażliwieniem na temat swojej muzyki. Chłopak za każdym razem, gdy ktoś, chociażby zasugerował coś złego na jej temat, wyglądał, jakby za sekundę miał przytargać swój fortepian i zacząć grać wszystkie utwory po kolei.
CZYTASZ
𝐄𝐗𝐂𝐄𝐏𝐓𝐈𝐎 𝐑𝐄𝐆𝐔𝐋𝐀𝐄. słowackiewicz fanfiction
Hayran Kurgu𝐰𝐬𝐳𝐲𝐬𝐜𝐲 kochają Juliusza Słowackiego, cóż... Wszyscy, prócz 𝐣𝐞𝐝𝐧𝐞𝐣 osoby. I to naprawdę nic złego, dopóki nie zasiada ona w jury 𝐤𝐨𝐧𝐤𝐮𝐫𝐬𝐮 𝐥𝐢𝐭𝐞𝐫𝐚𝐜𝐤𝐢𝐞𝐠𝐨, który Juliusz musi wygrać. ▂ Juliusz Słowacki × Adam Mickiewic...