ROZDZIAŁ 7

8 2 0
                                    

Nocne autobusy jeździły w tym mieście rzadko, bardzo rzadko. Więc Finn jak ostatni idiota spędził dwadzieścia minut na przystanku. Autobus do szpitala jechał kolejne piętnaście. Jakby tak pomyśleć... No nie wyjdzie, coś mu już matematyka nie matematykowała, ale i tak wydawało mu się, że szybciej doszedłby do szpitala na piechotę.

Wypadł z autobusu poddenerwowany i nie udało mu się uspokoić nawet już na miejscu. Przemkną koło recepcji w głąb budynku. Błądził kilka minut, ale wreszcie odnalazł salę, w której leżała jego mama. Spojrzał przez szybę i upewnił się, że to na pewno ona.

Zajął jedno z plastikowych krzesełek naprzeciwko wejścia na salę i odłożył swój skromny prowiant obok. Otworzył szkicownik i zabrał się za odwzorowywanie korytarza szpitalnego. Miał wrażenie, że coś mu ciągle przeszkadzało. Na początku starał się to ignorować, ale wzmagało się. Zamknął notes i dopiero wtedy dotarło do niego, że to ciche burczenie w jego brzuchu. Zjadł jabłko woląc nie zastawiać się, kiedy ostatnio coś jadł.

Nie chciał za bardzo rozmyślać nad sytuacją ani nad jej konsekwencjami, więc popił jabłko kawą i znów zajął się rysunkiem korytarza. Czas mijał jednocześnie za szybko i za wolno, bo siedział na tym krzesełku już wieki, ale rysunek wciąż nie był skończony, kiedy stanął nad nim doktor. Po krótkiej rozmowie dowiedział się, że stan jego mamy jest już stabilny, mimo, że w jej krwi wykryto jeszcze alkohol i to całkiem sporo. Udało się oczyścić jej organizm ze szkodliwych substancji i teraz trwał proces wybudzania jej. Lekarz powiedział również, że po tym wszystkim będzie mógł się z nią zobaczyć, ale mama musi pozostać w szpitalu jeszcze na kilka dni na obserwacji.

Lekko poprawił mu się humor na tę wieść, ale szybko zalały go wątpliwości, co powie mamie, gdy ją zobaczy. Dopił zimną już kawę i zmusił się do zjedzenia drugiego jabłka. W szpitalu robiło się coraz bardziej tłoczno. Oprócz tego cała kakofonia dźwięków, strzępów rozmów i pokrzykiwań. Znów zamknął się w sobie i zabrał do kończenia rysunku.

Po tym jak otoczył się swoją bańką, prawie dostał zawału, kiedy jego telefon zadźwięczał o powiadomieniu. Była to wiadomość od nieznanego numeru. Otworzył.

Nieznany: Dlaczego cię wczoraj nie było?

Hmm, ciekawe. Wydawało mu się, że miał pozapisywane numery telefonów kolegów z klasy, a nie spodziewał się wiadomości od nikogo innego.

Ja: A kto pyta?

Wiadomość została odczytana natychmiast i zaraz również pojawiła się charakterystyczna informacja typing.

Nieznany: Alice

Oh... no tak. Szybko zapisał kontakt. Ale no... nie miał za bardzo jak przyjść, a już w szczególności rozwiązywać cudzych problemów, kiedy świat dosłownie runął mu na głowę

Ja: Ciężki dzień, dzisiaj raczej będę

Alice: Ok

Na chwilę znów pojawił się komunikat o tym, że Alice wciąż pisze, ale zniknął. Ciekawe co chciała napisać. I czy pisała z własnej woli, czy z obowiązku. I co sobie pomyślał Luke...

No właśnie, Luke. Do tej pory omijał ten temat i starał się o nim nie myśleć. Ale to, że wczoraj nie przyszedł, musiało go jakoś dotknąć. Może nie zaboleć, bo na tak odważne stwierdzenie było jeszcze za wcześnie, ale dotknąć na pewno.

***

- I jak? - zapytał.

Z samego rana Alice przyszła do niego sprawdzić parametry. Naskoczył na nią z oczywistym pytaniem: "Był Finn?". Odpowiedź też była oczywista: "Nie". Poprosił ją, by do niego napisała, czy będzie i teraz ona siedziała z telefonem na stole, a on chodził po pokoju w te i we w te, gdy czekali na odpowiedź.

Let it(me) goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz