ROZDZIAŁ 21

12 1 0
                                    

Cieszył się, że przyszła. On by do niej nie poszedł, a musieli porozmawiać. Nie zaczął zbyt przyjemnie. Ale przynajmniej nie owijał w bawełnę. Na jego słowa Marigold zrobiła duży krok do tyłu. Jej oczy szeroko się otworzyły a wargi lekko rozwarły. Nie opanowała tego szoku. Stała w jego pokoju wstrząśnięta przez dobrą minutę.

- O czym ty mówisz? - wyraz jej twarzy się nie zmienił.

Odłożył telefon i usiadł. Ona podeszła do łóżka i też zajęła miejsce.

- Mówię o Joe, Marigold. - Używanie jej pełnego imienia było tak cholernie dziwne. Nie robił tego od tak dawna. To było na nią zbyt poważne.

A ona na jego słowa natychmiast się spięła.

Wiedziała.

To mu wystarczyło.

Przyznała się i możliwe, że nawet o tym nie wiedziała.

- Joe?
- Koszykarz, twój były.

Spuściła wzrok i pokiwała głową.

- Ja wiem, że on wie i wiem, że to moja wina... - jej oczy zaszły łzami.
- Marigold - przerwał jej. - Nie chodzi o to, że on wie. Nie wstydzę się siebie. Chodzi o to, że mnie okłamałaś. Prosiłem cię, byś nikomu nie mówiła, a ty przyrzekłaś, że tego nie zrobisz. A jednak powiedziałaś Joe.

Pierwsza łza spłynęła po jej policzku. Chciał ją obetrzeć, to był naturalny odruch. Ale nie zrobił tego. Nie powinien. To nie byłoby właściwe. Ta jedna łza wystarczyła, by zaraz wylały się następne. Dziewczyna położyła się na jego łóżku. Nawet nie próbowała powstrzymać płaczu.

- Ufałam mu. A teraz ty nie ufasz mi. Złamałam twoje zaufanie, tak jak on złamał moje - wychrypiała pomiędzy spazmami szlochu.
- Ufam ci, Marigold. - To była absolutna prawda. Mimo wszystko ufał jej.

Obtarała swoje łzy i spojrzała na niego niepewnie.

- Popełniasz błąd.
- Chcę go popełnić.

Finnick myślał, że to już koniec. Że to ten moment, w którym wszystkie fragmenty układanki nagle pasują. Że wszystko sobie wyjaśnili. Och, jakże się nie spodziewał obrotu spraw.

- Finn... Ja nigdy nie dotrzymałam tego sekretu.

Marigold zerwała się z łóżka. On też. Był w szoku i nie miał pojęcia jak powinien zareagować. Dziewczyna podeszła do drzwi i otworzyła je na oścież.

- Moi znajomi z Edynburga wiedzą o tobie! Powiedziałam im już dawno! - krzyknęła i wybiegła zatrzaskując drzwi.

Dalej w szoku i niedowierzaniu położył się z łóżko.

To nie mogła być prawda. To jakiś chory sen. Albo żart. I jego własny umysł zrobił z niego pointę.

***

Przez następne dni był jak roślina. Nie ruszał się z łóżka. Nie jadł. Nie załatwiał się. Ominął nawet moment, w którym Marigold i jej rodzice wyjechali. Ona sama nie pokazała mu się już na oczy. Co jakiś czas mama przychodziła do niego i coś mówiła. Przynosiła mu też czasami coś do jedzenia, mimo, że on nigdy nawet tego nie dotknął. Stracił już rachubę czasu. Czasami nie wiedział nawet czy jest dzień, czy noc. Nie śnił i a przez cały dzień trwał w zawieszeniu pomiędzy snem i jawą.

Któregoś dnia z kolei coś kazało mu wstać z łóżka. Zrobił to bardzo niechętnie. Podszedł do okna i wyjrzał na dwór. Przydomowy ogród nie zmienił się za bardzo. No może był odrobinę zieleńszy. Może nie minęło aż tak dużo czasu? Jego myśli powędrowały do szkoły. Nie miał pojęcia kiedy w niej ostatnio był. Przypomniał sobie swoje postanowienie i doszedł do wniosku, że poniósł porażkę na całej linii. Zostanie w ostatniej klasie na drugi rok. A o wynikach zbliżających się egzaminów wolał nawet nie myśleć.

Zamiast tego skupił się na Luke'a. Znów zgubienie w czasie dało się we znaki. Mógł nie być w ośrodku kilka dni lub kilka tygodni. Ciekawe czy coś się zmieniło u niego. Jak sobie radzi.

Przecież to bez sensu.

Luke był w szpitalu dla nienormalnych. Co mogło się u niego zmienić?

- Och... Kochanie...

Odwrócił się od okna. W drzwiach stała mama z kolejnym talerzem. Była w ogromnym szoku (nie bez powodu). Wciąż jakby niepewna tego, co widzi odstawiła talerz na stolik nocny i podeszła do niego.

- Dzień dobry, mamo - powiedział niepewnie.
- Jest siedemnasta, kochanie - poinformowała go z uśmiechem. Objęła go mocno i długo nie puszczała. - Tak bardzo się cieszę, kochanie. Zjesz?

Niepewnie przytaknął. Wyminął ją i podszedł do łóżka i wziął talerz. Lasagne ze szpinakiem. Pychota.

- Jaki dziś dzień? - zapytał przeżuwając pierwszy kęs.

- Wielki Czwartek, skarbie.

Czyli minął około tydzień od zaplanowanego wyjazdu rodziny Marigold. Przytaknął i znów zajął się swoją lasagne. Dopóki nie skończył, mama nie wyszła z pokoju, ale nie przeszkadzało mu to. Potem zaciągnęła go na dół, by pograł z nią w jakieś gry. Nie wytrzymał tak długo, ale widział jak na dłoni, że poprawił mamie nastrój. Wrócił do pokoju i znów zakopał się w pościeli. Absolutnie nie miał ochoty spać, ale zamierzał wstać wcześnie rano. Pieprzyć egzaminy, musiał zobaczyć się z Luke'em. Napisał jeszcze krótką wiadomość do Alice.

Ja: Macie jutro czynne?

Nie musiał długo czekać na odpowiedź.

Alice: To nie warzywniak, tak

Ja: Mogę przyjść w odwiedziny?

Alice: Chyba do pracy

Wstrętna jędza.

Ja: Spadaj
Ja: Będę

Nie odpisała, choć znów przez chwilę wyświetlał się komunikat, że wciąż pisze wiadomość.

***

Znów przyszła na poranną zmianę. Czuła się bardzo niekomfortowo. Co chwila łapała się na tym, że czeka na przyjście Finnicka. Nie mogąc wytrzymać zebrała się na obchód kilka minut wcześniej. Gdy nadeszła kolej Luke'a, on znów spał. Nic dziwnego. Każdego dnia wręcz z utęsknieniem czekał na przyjście Finna. A on nie pojawił się przez około tydzień. Nie dawał znaku życia. Nie odpisywał na jej wiadomości, co może i nie było bezpodstawne, ale mógł chociaż podać powód nieobecności. Ba, nie odpisał nawet na służbowego e-maila. A to już dziwne.

Wczoraj, gdy dostała wiadomość od Finnicka, była na swojej zmianie. Natychmiast pobiegła do pokoju Luke'a. Mimo, że nie odpisywał zbyt miło i grzecznie, w środku bardzo się cieszyła, bo wiedziała jak Luke za nim tęsknił. Ona nie, ale zależało jej na dobrym nastroju zdrowiejącego pacjenta. On prawie wypłakał sobie oczy ze szczęścia.

Minęła się z nim na schodach, gdy wracała z obchodu.

- Dzień dobry, pani doktor - przywitał się.
- Dlaczego nie było cię przez tydzień?

Bo po co tracić czas na przywitania, prawda?

- Sprawy prywatne. Ciężki czas w życiu.

Pokiwała głową. Wydawał się autentyczny. Rozeszli się do swoich zajęć.

Gdy wszedł, przyjaciel spokojnie spał. Nie miał serca go budzić. Zamiast tego wyciągnął swój szkicownik, na którym zebrała się już warstwa kurzu. Usiadł na plastikowym krzesełku i zaczął rysować Luke'a. Jak za starych, dobrych czasów.











Let it(me) goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz