ROZDZIAŁ 6

12 2 0
                                    

Obudził go wkurwiający dźwięk budzika. Dawno temu myślał, że oszuka system i teraz z każdym dźwiękiem budzik był coraz głośniejszy. Niestety to nie było miłe, a wcale nie pomagało wstać. Melodyjka dochodziła z łazienki, gdzie musiał zostawić telefon po...

Mama.

Co z mamą?

Przyspieszył ruchy. Ogarnął się, umył twarz, przebrał z wczorajszych ciuchów i chwycił telefon oraz klucze do domu. Założył kurtkę i wybiegł na przystanek. Złapał autobus do centrum. O tej godzinie było mało ludzi, ale i tak nie usiadł. Przynajmniej jedna rzecz była dobra: w tej zapyziałej dziurze był tylko jeden szpital publiczny. Wpadł tam (z przekrwionymi oczami, sinymi workami pod dolnymi powiekami i rozczochranymi włosami) robiąc niemałe zamieszanie. Podszedł do recepcji i wyrzucił pomiędzy oddechami:

- Ja do mamy.

- A kto - spytała pielęgniarka pragmatycznym tonem.

Ohh, była zupełnie inna niż Alice...

- Finnick Smith do Anne Smith. Jestem synem.

Kobieta wklepała coś do komputera

- Uhm... Pani Smith znajduje się pod nadzorem lekarzy... na razie nie można jej odwiedzać... proszę pozostawić numer telefonu, skontaktujemy się z panem, gdy stan pacjentki się zmieni.

Zmieni... Nie poprawi. Nie zakładali tego...

- Nie. To moja matka! Jestem jej, kurwa, jedyna rodziną!

- Proszę o spokój. I w systemie figuruje jeszcze... John Smith, jako rodzina, prosimy przekazać te informacje.

Gówno nie ma jej mu przekaże.

- Chcę się dowiedzieć przynajmniej co jej jest.

Kobieta spojrzała na niego chyba po raz pierwszy. Obejrzała go uważnie i chyba dostrzegła jego stan.

- No dobrze... - powiedziała w końcu wzdychając. - Zapraszam za mną.

Nareszcie. Poprowadziła go korytarzem, potem w lewo, schody... prawo... chyba... Tak, zgubił się. Po krótkim spacerze stanęli przed salą z przeszklonymi drzwiami.

Zobaczył mamę... Całą... bo zdrowa na pewno nie była. Dookoła niej było mnóstwo urządzeń i kabelków...

Pielęgniarka pchnęła drzwi i wpuściła go do środka. Podszedł do nich lekarz.

- Syn - obwieściła.

Facet skinął głową, a kobieta wyszła

- Więc tak... nie będę ukrywał, że jej stan jest poważny. Znaleźliśmy w jej krwi środki nasenne, najmocniejsze dostępne na rynku bez recepty. A wczoraj wieczorem ratownicy znaleźli w waszej wannie pusty listek leków. Podejrzewamy, że wzięła wszystko na raz... Proszę pana... Uratował jej pan życie. Według ratowników rozpoczął pan pierwszą pomoc w momencie, w którym bicie jej serca zwalniało. Jeszcze około kilku minut i... - urwał. No tak, nie musiał kończyć. - Teraz pana matka tak jakby śpi. Bardzo mocno, od tych środków nasennych z wczoraj. Próbujemy wybudzić ją od wewnątrz, to trudny zabieg, ale proszę zaufać procesowi. Radziłbym zająć myśli czymś innym.

Finnick skinął głową. Bo co mu pozostało? Odwrócił się i ze spuszczoną głową opuścił i salę, i szpital. Nie poszedł na autobus, zamiast tego wrócił na piechotę. Nie zamierzał iść dzisiaj do szkoły.

Przez całą drogę mielił w głowie słowa doktora Jeszcze około kilku minut i... napisał wczoraj mamie, że wróci późno. Był około dwie godziny przed czasem. Dwie godzinny... kilka minut... jeżeli mama próbowała targnąć się na swoje życie zaplanowała to bardzo dobrze, zapewne zgodnie z jej planem miał zastać jej zimne ciało.

Ale... dlaczego? To było podstawowe pytanie... dlaczego mama chciała się zabić? Na to pytanie nie znał odpowiedzi... ale chwila... Sprawdził telefon...

O kurwa.

Dwa miesiące...

Wczoraj minęły dwa miesiące od śmierci Willow. A ten chuj, którego mama nazywała swoim mężem i ojcem swoich dzieci nie przyjechał na pogrzeb...

Wieczór po pogrzebie też próbowała się... To słowo nie chciało przejść mu przez umysł. Wtedy ją ubiegł i myślał, że od tamtej pory miał ją na oku.

Jak widać miał, dopóki w jego życiu nie pojawił się Luke. Nie obarczał go winą, ale racja, chłopak skradł całą jego uwagę.

Wszedł do domu i jedyne o czym pragnął to zakopanie się z powrotem w łóżku Willow. Ale lekarz zalecił zająć czymś myśli. Rozejrzał się i... o Boże... ależ ten dom był zapuszczony. No tak, nikt nie sprzątał tu od dwóch miesięcy... Może... może to był jakiś sposób.

***

Porządki zajęły mu cały dzień. Posprzątał kuchnię, łazienkę, salon, jego i mamy sypialnię. Poznosił brudne naczynia i nastawił zmywarkę chyba z dziesięć razy. Co prawda okien nie umył, ale odkurzył i zmył podłogi. Podlał wszystkie rośliny i nastawił pranie (tak, umiał obsługiwać pralkę). Tylko gabinet mamy i pokój Willow zostawił nietknięty.

I to właśnie w tym drugim zaszył się po skończeniu porządków. W Internecie znalazł kontakt do szpitala i zadzwonił na infolinię. Od dyżurnego dowiedział, że stan jego mamy się powoli poprawia, i że to coś o czym mówił lekarz działało.

Zaraz po tym, jak się rozłączył, wstał i ubrał się w cieplejsze rzeczy. Zrobił sobie kawę do termosu i zabrał dwa jabłka z miski na stole. Znów zabrał tylko telefon i klucze, no i prowiant. Tak, zamierzał czekać w szpitalu, aż jego mama się wybudzi. W ostatnim namyśle chwycił jeszcze szkicownik, dwa ołówki i czarny długopis.

***

Tymczasem za miastem w pewnym ośrodku leczenia psychiatrycznego ktoś bardzo tęsknił za Finnem.

Luke obudził się już czekając na pojawienie się nowego przyjaciela. Kiedy nie zastał go w swoim pokoju, zmartwił się, ale przecież w życiu przytrafiają się różne rzeczy. Pewnie za chwilę przyjdzie. Właściwie spędził całe popołudnie wmawiając to sobie.

Wieczorem, gdy za oknem zrobiło się już szaro, po cichu wyszedł z pokoju. Zszedł na sam dół i rozejrzał się po holu. Pusty i zimny. Oprócz jednej małej lampki zapalonej w recepcji. Przyjrzał się postaci na krześle. Wydawało mu się, że rozpoznał Alice, ale nie mógł być pewien. Podszedł bliżej i dostrzegł, że to faktycznie ona, ze słuchawkami od obwodu dźwiękowego z ośrodka na uszach przeglądała monitoring.

- Alice...? - zagadnął stając obok niej i delikatnie trącając jej ramię.

Dziewczyna podskoczyła i cicho pisnęła. Zerwała słuchawki i przyjęła pozycję obronną. A potem dostrzegła, że to Luke.

- Boże, Luke... nie strasz mnie tak...

- Cześć... - urwał, bo zdał sobie sprawę, że pierwszym odruchem pielęgniarki było założenie rękawiczek jednorazowych.

- Słucham cię - powiedziała, gdy odpłynął na zbyt długo.

- Czy był tu dzisiaj Finnick?

Alice otworzyła szerzej oczy i wlepiła je w niego. Na jej twarzy emocje przeskakiwały jak w ruletce. Od szoku, przez smutek, zamyślenie, zrozumienie, aż po rozczarowanie. Pokręciła głową. Kąciki jej ust od razu opadły.

- Och, Luke... Nie przejmuj się tym tak. To tylko jeden dzień... jestem pewna, że jutro już będzie i przyniesie ze sobą logiczne wytłumaczenie.

Pokiwał głową zniechęcony. Nie wiedział czy słyszała ich wczorajsza dziwną kłótnię. Ale... może to dlatego się dziś nie pojawił. To, że był zły, to Luke wiedział. I może tak właśnie potrzebował odreagować... odciąć się na chwilę od niego...

Nie... Za bardzo dramatyzował... Musiał po prostu poczekać na powrót Finna i porozmawiać z nim.

Tymczasem Alice chwyciła go pod ramię i poprowadziła w stronę schodów. Doprowadziła do jego pokoju i upewniła się, że chłopak znajdzie się w łóżku i zaśnie.

- Przyjdzie, zobaczysz - wyszeptała na odchodne. 

Let it(me) goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz