ROZDZIAŁ 11

11 2 0
                                    

 Budzik zawył nieznośnie o wiele za wcześnie. Finn wyłączył go prawie natychmiast. Nie zamierzał iść dzisiaj do szkoły i nie chciał obudzić Marigold. Sprawdził tylko czy przyjaciółka nadal śpi i sam się znów położył. Oczy same mu się zamknęły.

Ocknął się, jak mu się zdawało po kilku minutach. Sprawdził dla pewności godzinę w telefonie. Okazało się, że jednak jego wewnętrzny zegar jej popsuty, bo na wyświetlaczu uparcie pokazywała się kwadrans po dziesiątej. Obudził Mari, która była jeszcze mniej chętna do wstawania. Ubrał się szybko, chciał zejść na dół do kuchni i zrobić śniadanie. Rzucił jeszcze szybkie spojrzenie przyjaciółce. Wciąż leżała w łóżku i chyba znowu zasnęła. Zerwał z niej kołdrę i krzyknął jej prosto do ucha:

- Wstawaj, chwaście!

Obudziła się natychmiast i dostała drgawek. Nie oddał jej kołdry, mimo, że o to prosiła. W końcu zwlekła się z łóżka i poczłapała do łazienki.

Już w miarę rozbudzony zszedł do kuchni. Zaczął od kawy. O tak... to była podstawa dnia. Ekspres zaszumiał uspokajająco. Wypił swoją kawę i zaczął zastanawiać się nad śniadaniem. Chwilę później z góry zeszła Mari w czystych ciuchach i z mokrymi włosami.

- Jesteś potworem - obwieściła na powitanie.

- Dzień dobry, moja droga Marigold. Cieszę się, że postanowiłaś zaszczycić mnie swoją obecnością przy śniadaniu - wyrecytował ostentacyjnie.

Posłała mu krzywe spojrzenie.

- Co dziś kuchnia podaje śniadanie? - zmieniła taktykę.

- A co chcesz?

- Więc zrobimy jajka sadzone.

- Co proszę?

- Nie krytykuj, akurat miałam ochotę.

Wyjęła z lodówki jajka. Zagrzała patelnię i roztopiła na niej trochę masła. Rozbiła jajka i spokojnie czekała, aż będą gotowe. Przyzwyczaił się do tego. Nastawił wodę w czajniku na herbatę.

- Która jest godzina? - zapytała nakładając jajka na talerze.

- Za piętnaście jedenasta.

- Późno już. Nie powinieneś być w szkole?

- Nie idę.

- Dlaczego?

- Bo ty tu jesteś. Myślałem, że to oczywiste. No i chcę dzisiaj podjechać po mamę.

- A jak tam twój opis przeżyć wewnętrznych o wyścigu kropelek?

- Nie denerwuj mnie nawet.

Przyciągnął do siebie talerz z jedzeniem i usiadł na blacie. Przyjaciółka usadowiła się obok. Chciał zjeść w ciszy, lecz nie było mu to dane.

- Droga pani Gray - zaczęła dziewczyna rozmarzonym wzrokiem. - Na początku mojej pracy chciałbym wspomnieć, jak niezmiernie mi wstyd, że nie uważałem na pani lekcji. Uzasadnienie tego jest bardzo proste. Otóż za oknami szalała wtedy straszliwa ulewa...

- Stop! - przerwał jej, ale ona nic sobie z tego nie zrobiła.

- ...a ja byłem pochłonięty ekspresją kropel na szybie. Jak może się pani domyślać, mój umysł artysty nie mógł znieść obojętności na takie dzieło natury. Krople spływające po szybie tworzyły piękne obrazy w mojej wyobraźni... musiałem uwiecznić to na papierze...

Wyłączył się w połowie monologu przyjaciółki. To był dobry moment, by zrobić coś nieprzemyślanego. Delikatnie zsunął jajka dziewczyny na swój talerz. Potem kanapki a na końcu warzywa. Talerz odstawił obok siebie, tak by Mari go nie widziała. Oj tak, był z siebie dumny.

- Gdzie moje śniadanie! - Marigold gapiła się w szoku na swój talerz.

- Nie wiem. Nie mam nastroju.

Natychmiast spoważniała. Jej oczy stały się uważne. Dostrzegł to i postanowił zmienić temat.

- Pojechałabyś ze mną po mamę?

Jej twarz przybrała zmartwiony wyraz. Przyciągnęła go do siebie w uścisku. Na chwilę ułożył głowę w zagłębieniu jej szyi. Objęła go jeszcze mocniej.

- Jasne - wyszeptała smutno.

Wczoraj nie powiedział jej, dlaczego nie ma mamy. Obiecał, że zrobi to dzisiaj. No i zrobi to. A ona musiała sama dojść do tego, że coś się stało. Zawsze był sprytna i zaradna, ale mogła się tym razem już tak nie martwić. Zsunął się niemrawo z blatu.

- Ubieraj się, wychodzimy za chwilę.

Ruszył w kierunku schodów. Usłyszał za sobą tylko oburzony krzyk:

- Moje śniadanie!

Niestety nie wyszli za chwilę, bo Marigold musiała wysuszyć włosy. Dosyć dobitnie zadeklarowała, że nie pójdzie z mokrą głową. Czekał na nią w salonie obserwując dom obok. Kiedyś należał do rodziny Mari, ale odkąd się wyprowadzili nikt tu nie zamieszkał. Dziwnym trafem tak się złożyło, że okna ich pokojów były naprzeciwko siebie. Ona miała pokój na parterze, więc bez problemu do niej wchodził. Gorzej z nim, bo musiał zwieszać się z parapetu i zeskakiwać. Wejście to inna sprawa. Podstawiał pod ścianę drabinę z garażu. Potem trzeba było odstawić ją na miejsce przed wyjściem do szkoły. Ile w tym było zachodu! A ile frajdy! Były to zdecydowanie najprzyjemniejsze ze wspomnień z dzieciństwa.

Teraz też czasami patrzył się przez okno w poszukiwaniu twarzy przyjaciółki. Bolało, że jej tam nie widział, ale ostatnimi czasy było lepiej. I nie tylko dlatego, że nie spędzał w domu już tak dużo czasu.

Pamiętał jak raz Mari uparła się, że to ona wejdzie do niego. Na początku szło dobrze, bo drabina to nic wielkiego. Niestety następnego ranka nie było już tak kolorowo. Przez pół godziny próbował ja przekonać, że nic sobie nie zrobi. Skończyło się na tym, że on zszedł i dostawił jej drabinę, z której ona i tak spadła. Dawno nie oberwał od nikogo tak, jak od przyjaciółki, gdy wspomniał o tym w dzień wyjazdu.

Szkoła to zawsze był inny świat. Od samego początku krążyły o nich najróżniejsze plotki. Mimo, że każdy widział Mari klejącą się do innych facetów, to one i tak nie ustawały. No bo kto by wpadł na to, że on może być gejem? Wszystkie przerwy spędzali w razem. Nawet jeżeli nie rozmawiali, to i tak zawsze byli razem. Chodzili do jednej klasy, jeździli tym samym autobusem do szkoły i siedzieli w jednej ławce.

Za to też mu się dostało kilka razy. Nie był wstanie policzyć, ile razy "chłopak" Marigold zaciągnął go za szkołę ze swoimi znajomkami. To zawsze kończyło się bijatyką. Nigdy nie powiedział przyjaciółce o tych incydentach, czego do dziś nie żałował. Nie chciał stawiać jej przed wyborem pomiędzy nim a chłopakami, rozrywką i cokolwiek oni jeszcze robili. Wolał nie znać odpowiedzi.

Dopiero głos przyjaciółki wyrwał go z rozmyślań.

- Jestem gotowa - oznajmiła schodząc po schodach.

- Uhm, chodź.

Zamknął za nimi drzwi do domu i poszli dobrze znaną oboju drogą na przystanek.

- Możemy się chwilę przejść? Nie chcę o tym rozmawiać w autobusie.

Skinęła głową w odpowiedzi.

Długo zbierał się, żeby cokolwiek powiedzieć. Kiedy w końcu zebrał słowa w kupę i zaczął mówić szło mu całkiem nieźle. Przeszli całą długość pomiędzy przystankami, zanim skończył. Spuścił głowę. Nie chciał, by Mari widziała łzy zbierające się w kącikach jego oczu. Przyjaciółka stanęła przed nim i delikatnie uniosła pacami jego brodę zmuszając go tym samym, by na nią spojrzał.

Było mnóstwo słów, które mogła teraz powiedzieć, by Finn poczuł się lepiej, ale przecież słowa to nie wszystko. Zamiast tego wspięła się na palce i mocno go przytuliła. Chłopak oddał uścisk i wtulił się w nią z całą mocą. Tak jak w kuchni ułożył głowę na jej ramieniu. Był to nawyk, który wyniósł jeszcze z dzieciństwa, kiedy Marigold była od niego wyższa.

- Autobus jedzie - wyszeptała mu do ucha.

Skinął głową i powoli się od niej odkleił. 

Let it(me) goOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz