Rozdział czwarty

15.4K 577 618
                                    


Ehhh, znów on.

Aiden

Wpatrywałem się w Silver, która nie przestawała się śmiać. Wiedziałem, że byłem zabawny, ale nie sądziłem, że kiedykolwiek rozśmieszę tak Miles, że ledwo będzie łapała powietrze w płuca. Jej przeciwieństwem była Aurora, która ślepo wpatrywała się przed siebie.

– Powtórz, proszę. – W jednej chwili wzrok Silver stał się porażający. – Wszystko, co powiedzieliście, jest tak abstrakcyjne, że pozostało mi tylko się z tego śmiać.

– Kochanie, to jest jedyne wyjście.

Wzrok blondynki przeniósł się na Zane'a, współczułem mu, bo widząc jej minę... Miał przejebane.

– Jedyne czy tak zdecydowaliście? – To był bardzo grząski grunt.

Nie powinienem się odzywać ani wtrącać, Silver potrafiła sprowadzić każdego do poziomu podłogi. Wystarczyło jej jedno spojrzenie.

– Ja tak zdecydowałem – odezwałem się, biorąc tym samym całą jej złość na siebie. – Six jest moje i to ja pobrudzę sobie ręce, nie wy.

– Jako rodzina, powinniśmy razem podejmować decyzję Aiden. – Aurora podniosła na mnie wzrok. – Lubisz samowolkę, ale w życiu tak to nie działa.

Skrzyżowałem swoje spojrzenie z bratem, po czym przeniosłem je znów na brunetkę. Te dwie kobiety były ciężkie w obyciu, ale na szczęście, nie przejmowałem się ich zdaniem. Wiedziałem, jakie są opcje i byłem jedyną osobą z nich, która mogła to zrobić.

– Czyli mam czekać aż rada wyznaczy mi kogoś z was? Jeśli dostanę nabój, nie będzie odwrotu kochana. Oddając im Six, przynosząc łeb zdrajcy i zabijając Esmeray Moon, może nas puszczą.

– Przecież Nicholas zabił swojego ojca, oddał radzie wszystko i to nie wystarczyło? – Głos Aurory drżał. – Co więcej musicie zrobić, by uwolnić się od tego?

– Chcesz, żeby twoi synowie mieli wybór? – spytałem i zrobiłem krok w jej stronę. – Bo jak nie przyjdą po nas, to przyjdą po nich. Zabiorą Darciego, Riaza i Caina. – Spojrzałem na Silver. – Lepiej, żebym to ja miał krew na rękach niż oni.

– Teraz się o to martwisz? – Silver parsknęła. – Każdy z nas to wiedział, a ty nagle sobie o tym przypomniałeś i zgrywasz wielkodusznego. Mając Six czy też Czyściec macie kontrolę. Oddając to wszystko radzie, zostaniemy z niczym, pomyślałeś o tym? – Zacisnąłem mocniej szczęki. – Wtedy mogą przyjść po was i po dzieciaki. Jesteście dla nich zbyt ważni, dopóki macie w rękach władze, oddając ją, im postąpicie jak samobójcy.

Miles miała rację w jednym, w tym, że oddając im Six i Czyściec, będą mieli kontrolę, a to my będziemy na straconej pozycji. Wszystko niosło za sobą konsekwencję. A ja mogłem je ponieść, nie zważając na to, jak wielkie będą.

– Nie jestem wielkoduszny Silver. – Ściągnęła brwi na moje słowa. – Nie martwię się ani o ciebie, ani o nikogo w tym pomieszczeniu. Nie chciałem Six, nie potrzebowałem tego całego dziedzictwa i bawienia się w zbawicieli, jak robili to moi bracia. Jedyne, na czym mi w jakikolwiek sposób zależy to na waszych dzieciach, bo nie wyobrażam sobie, żeby oni żyli w takim syfie. To zabiera człowieczeństwo.

Nie wiem, dlaczego coś takiego wyznałem, ale tak naprawdę miałem to już wszystko w dupie.

– Wszystko ma swoje konsekwencje, ale ja jestem jedyną osobą, która spróbuje. – Wymieniałem się spojrzeniami z blondynką. – Bo jako jedyny się nie zawaham, gdy nadejdzie czas trudnych decyzji.

White AgonyWhere stories live. Discover now