Spokój czy niepokój?
Aiden
Nasz rodzinny dom, był przygotowany na mój przyjazd. Zdziwiło mnie to, bo Isabelle i Klara już dla nas nie pracowały. Zane odprawił je na wcześniejszą emeryturę, a jak tylko przekroczyłem próg, od razu uderzył we mnie zapach bułeczek malinowych.
– Aiden! – piskliwy krzyk Isabelle, upewnił mnie tylko w tym, że nie byłem sam. – Świetnie, że jesteś! Isaac już na ciebie...
– Isaac? – przerwałem jej, marszcząc przy tym brwi. – Co on tu robi?
Kobieta zaczęła wycierać ręce o swoją spódnicę, cały czas się przy tym uśmiechając. Te dwie kobiety, były dla mnie jak rodzina, choć nigdy im nie pokazywałem tego, że tak je, traktuję. Wychowywały mnie i zawsze wpychały swoje kanapki do plecaka, bym zjadł cokolwiek w szkole. Normalność. Tym były w tym domu i w naszym życiu.
– Był w okolicy, więc wpadł – odpowiedziała, nadal się uśmiechając. – Zane prosił, żebyśmy z Klarą doprowadziły dom do porządku na ich powrót.
– Powrót? – Oparłem się o ścianę i zaplotłem ramiona na klatce piersiowej. – Nic nie słyszałem o powrocie tu.
I w tej samej chwili kobieta zacisnęła wargi, wiedząc, że powiedziała za dużo. Mój brat planował tu wrócić, choć miał pełną świadomość o potencjalnym zagrożeniu dla niego, Silver i Caina. Myślałem, że Zane był mądrzejszy.
– Mój ulubiony Scott! – Przed moimi oczami pojawił się Isaac. – Co ty taki spięty? – Złapał mnie za barki i zaczął je masować. – Rozluźnij się stary!
Wziąłem głęboki wdech, próbując nie wyrzucić swojego wkurwienia na Warrena. Znalazł się w złym położeniu. Spojrzałem mu w oczy, a on w ułamku sekundy zrozumiał, że lepiej mnie puścić i się cofnąć o krok... A najlepiej o dwadzieścia.
– Isabelle za ile będzie mój brat? – Próbowałem zachować spokój, choć miałem ochotę chwycić coś i rozjebać to w drobny mak.
– Jak będzie, to będzie, na pewno zauważysz.
Zacząłem odliczać... Raz, dwa, trzy... Ja pierdolę, nie wytrzymam tu.
– Idę zajarać – westchnąłem i wyszedłem stąd, jak najszybciej potrafiłem.
Oczywiście byłoby zbyt cudownie, gdybym mógł na chwilę nacieszyć się spokojem. Isaac nie zamierzał mnie odstępować, choć na krok. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, ale jak mogłem się domyślić, fajek tam nie trzymał. Wsunął blanta między wargi, a kiedy go odpalił, specyficzny zapach zioła roztoczył się wokół nas.
– Weź sobie buszka, od razu się odprężysz. – Wystawił do mnie dłoń ze skrętem. – Domowy wyrób, nie pryskane, czyściutkie!
Chwilę zastanawiałem się nad tym, ale uległem i po chwili zaciągałem się używką. Kątem oka spojrzałem na Warrena, który cieszył się jak głupi. Możliwe, że jego życiowym celem było to, żeby upalić mnie do nieprzytomności. Wziąłem kilka machów, a potem podałem mu blanta, wymienialiśmy się tak po trzech zaciągnięciach. Po kilku minutach zaczynałem czuć, jak moje ciało staje się lżejsze. Patrzyłem na Isaaca, który gasił blanta, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, wiedziałem, że czeka nas ciekawe popołudnie. Ledwo trzymałem się na nogach, weszliśmy do salonu, a ja runąłem jak kłoda na kanapę. Moim oczom ukazały się dwa intruzy, jeden rudy, a drugi biały.
– Dlaczego wziąłeś ze sobą koty? – spytałem, mierząc spojrzeniem te dwa wredne skurwysyny. – To nie hotel dla zwierząt.
Isaac zaczął głaskać rudego kota, a następnie wziął na ręce kotkę Esme. Jak tylko uniósł na mnie wzrok, musiałem zamrugać, by upewnić się, czy to, co widzę to nie halucynacje. Warren właśnie się wkurwił.