Rozdział dziewiąty

11.8K 478 961
                                    


Spokój czy niepokój?

Aiden

Nasz rodzinny dom, był przygotowany na mój przyjazd. Zdziwiło mnie to, bo Isabelle i Klara już dla nas nie pracowały. Zane odprawił je na wcześniejszą emeryturę, a jak tylko przekroczyłem próg, od razu uderzył we mnie zapach bułeczek malinowych.

– Aiden! – piskliwy krzyk Isabelle, upewnił mnie tylko w tym, że nie byłem sam. – Świetnie, że jesteś! Isaac już na ciebie...

– Isaac? – przerwałem jej, marszcząc przy tym brwi. – Co on tu robi?

Kobieta zaczęła wycierać ręce o swoją spódnicę, cały czas się przy tym uśmiechając. Te dwie kobiety, były dla mnie jak rodzina, choć nigdy im nie pokazywałem tego, że tak je, traktuję. Wychowywały mnie i zawsze wpychały swoje kanapki do plecaka, bym zjadł cokolwiek w szkole. Normalność. Tym były w tym domu i w naszym życiu.

– Był w okolicy, więc wpadł – odpowiedziała, nadal się uśmiechając. – Zane prosił, żebyśmy z Klarą doprowadziły dom do porządku na ich powrót.

– Powrót? – Oparłem się o ścianę i zaplotłem ramiona na klatce piersiowej. – Nic nie słyszałem o powrocie tu.

I w tej samej chwili kobieta zacisnęła wargi, wiedząc, że powiedziała za dużo. Mój brat planował tu wrócić, choć miał pełną świadomość o potencjalnym zagrożeniu dla niego, Silver i Caina. Myślałem, że Zane był mądrzejszy.

– Mój ulubiony Scott! – Przed moimi oczami pojawił się Isaac. – Co ty taki spięty? – Złapał mnie za barki i zaczął je masować. – Rozluźnij się stary!

Wziąłem głęboki wdech, próbując nie wyrzucić swojego wkurwienia na Warrena. Znalazł się w złym położeniu. Spojrzałem mu w oczy, a on w ułamku sekundy zrozumiał, że lepiej mnie puścić i się cofnąć o krok... A najlepiej o dwadzieścia.

– Isabelle za ile będzie mój brat? – Próbowałem zachować spokój, choć miałem ochotę chwycić coś i rozjebać to w drobny mak.

– Jak będzie, to będzie, na pewno zauważysz.

Zacząłem odliczać... Raz, dwa, trzy... Ja pierdolę, nie wytrzymam tu.

– Idę zajarać – westchnąłem i wyszedłem stąd, jak najszybciej potrafiłem.

Oczywiście byłoby zbyt cudownie, gdybym mógł na chwilę nacieszyć się spokojem. Isaac nie zamierzał mnie odstępować, choć na krok. Wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów, ale jak mogłem się domyślić, fajek tam nie trzymał. Wsunął blanta między wargi, a kiedy go odpalił, specyficzny zapach zioła roztoczył się wokół nas.

– Weź sobie buszka, od razu się odprężysz. – Wystawił do mnie dłoń ze skrętem. – Domowy wyrób, nie pryskane, czyściutkie!

Chwilę zastanawiałem się nad tym, ale uległem i po chwili zaciągałem się używką. Kątem oka spojrzałem na Warrena, który cieszył się jak głupi. Możliwe, że jego życiowym celem było to, żeby upalić mnie do nieprzytomności. Wziąłem kilka machów, a potem podałem mu blanta, wymienialiśmy się tak po trzech zaciągnięciach. Po kilku minutach zaczynałem czuć, jak moje ciało staje się lżejsze. Patrzyłem na Isaaca, który gasił blanta, a kiedy nasze spojrzenia się skrzyżowały, wiedziałem, że czeka nas ciekawe popołudnie. Ledwo trzymałem się na nogach, weszliśmy do salonu, a ja runąłem jak kłoda na kanapę. Moim oczom ukazały się dwa intruzy, jeden rudy, a drugi biały.

– Dlaczego wziąłeś ze sobą koty? – spytałem, mierząc spojrzeniem te dwa wredne skurwysyny. – To nie hotel dla zwierząt.

Isaac zaczął głaskać rudego kota, a następnie wziął na ręce kotkę Esme. Jak tylko uniósł na mnie wzrok, musiałem zamrugać, by upewnić się, czy to, co widzę to nie halucynacje. Warren właśnie się wkurwił.

White AgonyWhere stories live. Discover now