Rozdział jedenasty

18.6K 589 1.4K
                                    


Tak naprawdę w papierze to rozdział 12... ale chce zachować coś w tajemnicy

Aiden

Odurzenie minęło w momencie, gdy moja matka zjawiła się na grobie ojca. Nie żałowałem żadnego słowa, które powiedziałem w jej kierunku. Tak naprawdę była dla mnie obcą kobietą i nie miało dla mnie znaczenia to, że mnie urodziła. To jej nie usprawiedliwiało, a ja nigdy jej nie wybaczę tego, że zostawiła nas jak bezpańskie psy. Każde jej słowo, było dla mnie kłamstwem. Nie potrzebowałem jej teraz ani nigdy. W mojej głowie był zbyt duży mętlik. A ona chciała zasiać jeszcze więcej wątpliwości. Paliłem jednego papierosa za drugim, siedząc na schodach prowadzących do domu. Mijała godzina, druga, a Zane'a nadal nie było. Myślałem też o tym, co powiedziała mi Isabelle. Zane poprosił je, żeby przygotowały dom na ich powrót, podjął decyzję, która mogła wiązać się z tym, że któreś z nich ucierpi. Nie wiedzieliśmy, gdzie jest Nicholas i Esme. Dowiedziałem się też, że brat Esmeray lata sobie po naszych okolicach. To było niebezpieczne, więc nie rozumiałem, dlaczego mój brat podjął tak idiotyczną decyzję.

Patrząc na drogę, która prowadziła pod wjazd naszego domu, dostrzegłem dwa światła. Samochód powoli wyjeżdżał z ciemnego losu, aż zatrzymał się pod bramą. Nie znałem tego auta, nie należał do mojego brata, a wiele osób nie wiedziało, gdzie nasz dom się znajduję. Wstałem i powoli ruszyłem w stronę nieznanego mi pojazdu. Reflektory zgasły, a ja dostrzegłem ciemną postać, wychodzącą z auta. Parsknąłem, kiedy moim oczom ukazał się Rhysand Graves. Stanął pod bramą, a ja patrzyłem na niego, oddzielały nas metalowe pręty.

– Tego się nie spodziewałem – odezwałem się pierwszy. – Taka osobistość w moich skromnych progach.

Rhys wpatrywał się we mnie beznamiętnym spojrzeniem. Mogłem otworzyć bramę i wpuścić go do środka, ale nie byłem jeszcze pewien czy tego chce.

– Co tu robisz Rhys? – spytałem.

Graves złapał za metalowy pręt, a ja wyczułem w tej samej chwili, że coś nie gra. Nie przyjechałby do mnie, byłbym ostatnią osobą, do której by się zwrócił. Przyjechał tu nie bez powodu.

– Mają ją.

Zacisnąłem mocno szczęki, przegryzając przy tym wnętrze swoich policzków. Na czubku języka poczułem smak krwi. Mają ją. Nie pojechała z nimi. Nie uciekła z bratem tak ja przekazał mi to Lucian.

– Jej brat ją zabrał? – Zadałem kolejne pytanie, a Graves skinął mi głową. – Skąd to wiesz?

– Udało jej się uciec na chwilę, jechałem już po nią, ale... – Złapał się za włosy. – Oni byli szybsi, złapali mnie dosłownie pięć minut wcześniej. Wsiedli do mojego samochodu, a ona się zatrzymała i...

Słyszałem w jego głosie ból. On ją kochał. Zaczynałem wyczuwać miłość i towarzyszące jej przy tym emocje. Coraz łatwiej szło mi rozpoznawanie ich po samym głosie.

– Mnie wyrzucili przy lesie, a ją zabrali.

– Dlaczego ciebie zostawili?

Pewnie odpowiedź była prosta i nie musiał on nawet mi tego mówić, żebym wiedział. Rhys należy do wpływowej rodziny, której zależy na jego życiu. A ojcu Esme pewnie nie leży w interesach więzienie Graves'a. Dość przewidywalne, ale chciałem usłyszeć to od niego, by mieć pewność.

– Pewnie mój ojciec zaoferował coś ojcu Esme za moje życie.

Strzeliłem w dziesiątkę.

– I przyjechałeś tu, po co?

White AgonyWhere stories live. Discover now