Rozdział siódmy

15.6K 563 1.2K
                                    


Przełom...

Aiden

Powrót do Six, okazał się gorszy niż sobie wyobrażałem. Jak tylko wjechałem na dziedziniec, już przykułem uwagę uczniów, ale to był dopiero początek. Wchodząc do środka Akademii, miałem wrażenie, że wszyscy wytykają mnie palcami.

Tak, to ja, wasz chujowy dyrektor.

Lucian zajmował się Six podczas mojej nieobecności, szkoła funkcjonowała lepiej, niż jak ja byłem jej dyrektorem. Nigdy nie czułem obowiązku, wobec Akademii. A teraz, patrząc na te dzieciaki, miałem ochotę zawrócić się do auta. Nadal nie urodziło się we mnie żadne uczucie, względem tego miejsca. Nie rozumiałem też, dlaczego to mi ją ojciec przepisał. To Zane się do tego nadawał, nie ja. Stanąłem pod drzwiami od gabinetu dyrektora. Na ułamek sekundy wróciłem do tego, jak przychodziłem tu do ojca. Czułem pustkę. Nie tęskniłem, nie płakałem, rzadko wracałem do wspomnień związanych z nim.

Chwyciłem za klamkę i wszedłem do środka, a w moje nozdrza uderzył zapach papierosów. Nie paliłem nigdy fajek w środku. Nie w tym miejscu.

– Kurwa, zgaś tego peta – mruknąłem i zamknąłem za sobą drzwi.

– Miło cię widzieć Aidenie. – Lucian zgasił papierosa, niedopałek nadal delikatnie się tlił w popielniczce. – Wiesz, jak słabo rozpoczyna się dzień, gdy okazuje się, że więzień, który czekał na wyrok, ucieka i w dodatku zabija kilku strażników.

Odsunąłem do tyłu fotel, który stał naprzeciwko biurka. Usiadłem na nim i uniosłem wzrok na mężczyznę.

– Nie wiem, może mi o tym opowiesz? – Mój ton ociekał ironią.

– Szydzisz z tego? – Dwie krzaczaste brwi uniosły się do góry, próbował mnie zgromić swoim spojrzeniem. – Wydaje mi się, że to twój problem Aiden, duży problem.

– Moim problemem jest to, że w Czyśćcu ktoś zawiódł? To nie pode mną jest to miejsce, mój brat nim zarządza, więc jeśli chciałeś zaprosić kogoś do siebie na dywanik, wybrałeś złego brata. – Lucian usiadł na fotelu za biurkiem. – Ja odpowiadałem za Akademię i...

– I to też ci nie wyszło – wtrącił mi się w zdanie, walczyłem z całych sił, by mu nie przyjebać. – Nie szukałeś zabójcy.

– Ty też nie szukałeś, a przecież do tego wyznaczyła cię góra. Moim obowiązkiem było dbanie o uczniów, to ty miałeś odnaleźć mordercę, nie ja. – Prowokacja, była skuteczną bronią na takich ludzi jak Lucian, trzeba było tylko wiedzieć, jak jej użyć. – Oddelegowałeś mi to, bo tak naprawdę sam więcej byś nie zrobił. Znalazłeś sobie we mnie kozła ofiarnego. Obaj wiemy, że te zabójstwa były przemyślane i nie było niczego, co mogło nas doprowadzić do mordercy.

– Sypiałeś z zabójcą, więc nawet nie brałeś jej pod uwagę.

Wkurwiło mnie to. Od samego początku Moon była dla mnie podejrzana, ale była przy mnie podczas kilku morderstw. Uśpiła moją czujność i ktoś musiał jej pomagać. Dobrze wszystko zaplanowała, ale nie przez to, nie brałem jej pod uwagę. Była bardzo dobra, lepsza ode mnie i dlatego, nie widziałem w niej zabójcy. Bo moje pieprzone ego nie potrafiło dopuścić do siebie tego, że kobieta może być sprytniejsza ode mnie. Zlekceważyłem ją i odbyłem swoją lekcję. A ten skurwiel gówno wiedział.

– Jeśli ktoś ma dobre alibi, to bierzesz go jako głównego podejrzanego? – spytałem.

Cisza, która mi odpowiedziała, wystarczała. Był ode mnie starszy, siedział w tym dłużej, a był tak chujowy w swojej robocie, że aż było mi go szkoda. Zacząłem się zastanawiać, co musiał zrobić, że był tak wysoko postawiony w organizacji. Jako jedyny dostał nagrania wideo z dwóch morderstw... Dlaczego? I to tak nagle. Nic tu się nie trzymało kupy.

White AgonyWhere stories live. Discover now